Informowaliśmy wczoraj o burzliwym spotkaniu Jarosława Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy ws. podpisania ustawy o dotacji. Trwało tak krótko, że prezes nie zdążył nawet napić się herbaty, skończyło się podobno karczemną awanturą, a PiS ma się zastanawiać, czy nie wycofać swojego poparcia dla Dudy.
Brzmi niezwykle dramatycznie, ale pachnie tanim przedstawieniem pod publiczkę. PiS nie tylko potrzebuje reelekcji Dudy, ale też zaangażował zbyt wiele sił i środków, by nagle w środku kampanii „sfoszyć się” na głowę państwa i uśmiercić „dobrą zmianę”, torpedując szanse przyjaznego wobec Nowogrodzkiej polityka.
Osobiście widzę w tym wyreżyserowaną, ale dość siermiężnie, próbę podkreślenia różnic między PiS i Andrzejem Dudą. Wybory prezydenckie szykują się jako plebiscyt na to, czy się komuś „dobra zmiana” podoba, czy nie. Zbyt bliskie związanie prezydenta z obozem władzy będzie mu szkodzić. Przynajmniej wizerunkowo trzeba więc stworzyć wrażenie „szorstkiej przyjaźni” między prezesem, a prezydentem. Ale o ile ta „szorstka przyjaźń” Millera i Kwaśniewskiego była autentyczna, w tę między obecnym Pałacem Prezydenckim a Nowogrodzką po tylu hołdach wiernopoddańczych doprawdy trudno uwierzyć.