Oczywiście, może dziwić, że taka postać jak August Emil Fieldorf komuś przeszkadza. W końcu to jeden z tych polskich bohaterów, o którym trudno coś złego powiedzieć. Problemem nie jest jednak sam Fieldorf, ale proces zmian nazw ulic, który na fali ustawy dekomunizacyjnej pozbawiano wszelkich skojarzeń z minionym systemem. Bez oglądania się na lokalne uwarunkowania, co niejednokrotnie prowadziło do konfliktów. Narzucanie bowiem przez rządzących jedynej słusznej wizji dziejów za pomocą nazw ulic w wielu miejscach było bardzo źle odbierane. A już zwłaszcza, kiedy nazwa ulicy niekoniecznie z komuną miała coś wspólnego.
Żyrardów to miasto, gdzie rodził się w Polsce kapitalizm, a wraz z nim prężny ruch robotniczy. To tam odbył się jeden z pierwszych strajków powszechnych w Królestwie Polskim – w 1883 r. strajkowały pracujące w lokalnych fabrykach szpularki, a ich determinacja zakończyła się brutalną interwencją ściągniętych z Warszawy kozaków. Potem wielokrotnie robotnicy walczyli w Żyrardowie o swoje prawa. Jedność robotnicza z nazwy żyrardowskiej ulicy nie jest więc, jak twierdzi prawica, odwołaniem do PRL i powstania PZPR, ale namacalną tradycją walki polskiej klasy robotniczej o swoją podmiotowość, która tworzyła współczesną tożsamość miasta. Cały spór o Fieldorfa jest wyjątkowo nieszczęśliwy, ale, jak widać, polscy bohaterowie padają ofiarą rewolucyjnych zapędów prawicy.
I tu pojawia się jeszcze jeden istotny element tej historii – czysto symboliczny. „Jedność robotnicza”, owszem, była wykorzystywana przez komunistów do swojej propagandy, ale to nie oni to hasło wymyślili. Pojawiało się wielokrotnie w retoryce niepodległościowej lewicy spod znaku Polskiej Partii Socjalistycznej na długo przed nadejściem radzieckiego komunizmu. Może czas, by symbolika, która towarzyszyła walkom o niepodległość Polski, została oderwana od wyłącznie komunistycznego kontekstu i by przywrócić jej pierwotne znaczenie. Podobnie jak choćby czerwonemu sztandarowi, który zawłaszczyli komuniści, a pod którym przecież PPS walczyła o polską sprawę i z którym identyfikowali się tacy giganci naszych dziejów jak Ignacy Daszyński. Tego wymaga szacunek do naszej historii, której istotnym składnikiem był niepodległościowy socjalizm z jego czerwonym sztandarem i jednością robotniczą. Oburzenie prawicowych hunwejbinów i próby pisania przez nich historii na nowo tego nie wymażą.