Witalij Portnikow

i

Autor: ARCHIWUM

Ukraiński politolog: Putin gotowy jest rozpętać wojnę [WYWIAD]

2018-11-28 5:00

Ukraiński analityk i politolog, Witalij Portnikow w rozmowie z "Super Expressem" mówi, dokąd zmierza Moskwa w zaostrzającym się konflikcie z Kijowem?

„Super Express”: – Od niedzieli wszyscy zachodzą w głowę, co podkusiło Rosję, żeby w rejonie Zatoki Kerczeńskiej bawić się w piratów, taranować ukraińskie statki wojenne, ostrzeliwać je i brać do niewoli marynarzy. Ma pan na to jakąś odpowiedź?
Witalij Portnikow: – W moim przekonaniu doszło do splotu trzech okoliczności, które popchnęły Rosję do tego aktu agresji. Zacznijmy od samej Cieśniny Kerczeńskiej.
– Co z nią?
– Rosja stała się więźniem własnej polityki wobec Krymu. Dla Moskwy to, że prawo międzynarodowe oraz umowy między Ukrainą a Rosją dopuszczały swobodny przepływ przez cieśninę na akwen Morza Azowskiego ukraińskich statków, było trudne do zaakceptowania. Skoro w 2014 r. zaanektowali Krym, to w ich przekonaniu obszar Cieśniny Kerczeńskiej stanowi jej wody terytorialne. Swoboda przepływu okrętów ukraińskich wyglądała w oczach Rosjan jak podważanie rosyjskiego statusu Krymu i rosyjskie władze postanowiły zademonstrować, że to one dzielą i rządzą w tym akwenie. Tyle że i to tłumaczenie jest bez sensu, bo ukraińskie statki zaatakowano jeszcze na Morzu Czarnym, na wodach międzynarodowych.
– Jakie - oprócz wątku krymskiego – są jeszcze inne motywacje Rosjan?
– Nie mniej ważne jest to, że Rosja chce wspierać oponentów Petra Poroszenki przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi.
– W jakim sensie?
– Od niedzieli wśród ukraińskiej opozycji, w związanych z nią mediach i z ust politologów ją wspierających można usłyszeć, że trzeba pokazać swój spokój i nie wolno prowokować Rosji. Co więcej ci sami ludzie, którzy jeszcze niedawno w kontekście ataku Rosji na Donbas chcieli wprowadzać stan wojenny, sprzeciwiają się temu, że wprowadza się go teraz, bo to zagrożenie dla demokracji i swobód obywatelskich. Chcą teraz pokazać się jako zwolennicy demokracji i ludzie zdolni do tego, żeby konstruktywnie dogadywać się z Moskwą, bo oni takich prowokacji, jak te na Morzu Azowskim, by się nie dopuścili. W ten sposób Rosjanie prowadzą swoją grę, której celem jest doprowadzenie do wyboru tych, których Putin chciałby widzieć u władzy w Kijowie. A chcieliby, żeby to był ktokolwiek, byle nie Poroszenko. No i jest wreszcie trzeci powód.
– Jaki?
– Klasyczny: Rosja chce sprawdzić, jaka będzie reakcja Zachodu na jej działania i jak daleko może się posunąć. Tu chciałbym nadmienić, że stanowisko polskich władz bardzo dobrze zostało na Ukrainie przyjęte. To Polska była tym krajem na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ, który po rosyjskiej agresji na Morzu Azowskim aktywnie działał na rzecz jej potępienia. W dużej mierze dzięki Polsce doszło w ogóle do tego posiedzenia RB, gdzie wyrażono ostry sprzeciw wobec działań Moskwy. Jesteśmy za to Polsce wdzięczni.
– Niedzielny atak na ukraińskie statki to tylko chwilowe zaostrzenie konfliktu z Ukrainą czy powinniśmy się spodziewać, że potrwa ono znacznie dłużej niż kilka dni i może eskalować jeszcze bardziej?
– Na ile rozumiem postępowanie Rosji, będzie się ono przedłużać w zależności od tego, jak potoczą się polityczne procesy na Ukrainie, których kulminacją będą wybory prezydenckie pod koniec marca 2019 r. Jestem przekonany, że jeśli okaże się, iż popierani przez Moskwę kandydaci zmierzają ku wyborczej porażce, Moskwa będzie zaostrzać spór, żeby dać się im wykazać jako konstruktywnym politykom, szukającym porozumienia z Kremlem. Jeśli Putin uzna, że otwarta wojna może być pomocą dla takich kandydatów, to jest gotowy ją rozpętać. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
Rozmawiał Tomasz Walczak