„Super Express”: - Tegoroczne matury, nietypowe, w epidemii. Zeszłoroczne matury w czasie strajku. Są jakieś analizy ile te roczniki straciły na tej specyficznej ścieżce nauczania?
Dariusz Piontkowski: - Cieszę się, że te zewnętrzne egzaminy w ogóle się odbyły w bezpiecznych warunkach. To zasługa komisji egzaminacyjnych i dyrektorów szkół. I strajk i kształcenie na odległość na pewno wywołały pewne napięcie psychiczne u uczniów, a u niektórych z nich mogły wpłynąć na zakres ich wiedzy i umiejętności.
Właśnie…
Po strajku nauczyciele powinni zrobić cykl zajęć powtórzeniowych, które pozwolą uczniom utrwalić ich wiedzę. I teraz na początku roku szkolnego powinno być podobnie. I dopiero po tym przystąpić do realizowania nowej partii materiału.
Będą pieniądze na dodatkowe lekcje wyrównawcze dla tych uczniów, którzy stracili i nie mieli dostępu do zajęć?
Występujemy do ministra finansów i premiera z wnioskiem o zwiększenie subwencji na ten cel. To samo mogą zrobić samorządy i we własnym zakresie przeznaczyć na to dodatkowe środki.
Pytano już pana czy pozostanie pan ministrem, o ten nowy superresort i o to, że MEN będzie podlegało w dużym ministerstwie wicepremierowi Glińskiemu. Mówił pan, że jeszcze nie ma decyzji…
I ponownie muszę tak odpowiedzieć.
To zajdę pana z innej strony i zapytam, czy wyobraża pan sobie bycie wiceministrem od edukacji w takim superresorcie? Nie wszystkie plany zdoła pan zrealizować do czasu rekonstrukcji rządu.
W tej chwili najważniejsza jest organizacja nowego roku szkolnego. Opracowaliśmy rozporządzenia, które pomogą dyrektorom szkół w organizacji lekcji w czasie epidemii. Przed nami decyzje dotyczące innych ważnych kwestii – finansowania szkół, oceny pracy nauczycieli, ich czasu pracy i wynagrodzeń. Są to tematy trudne, wywołujące emocje samorządów i związkowców. Moja poprzedniczka musiała się skupić na organizacji szkół, podstawach programowych i reformie szkolnictwa zawodowego i branżowego.
Wielu samorządowców jest mocno nieprzychylnych PiS. Wyobraża pan sobie coś w rodzaju buntu i ogłoszenia, że w ich gminach dzieci do szkół nie wracają, bo wytyczne MEN są niewystarczające lub nierealne?
Wytyczne wydają się tak proste, że nie wymagają gigantycznych nakładów. Sprzątanie szkół, zachowywanie higieny, mycie rąk i wietrzenie sal nie wywołują dodatkowych i poważnych działań samorządowców. Wystarczy rozsądek i dostosowanie wytycznych do lokalnej specyfiki. Do decyzji o ograniczeniu pracy szkoły dodaliśmy opinię Inspektora Sanitarnego, który pozostaje w kontakcie z dyrekcjami szkół. To pozwoli uniknąć ewentualnych nieporozumień.
Wśród wątpliwości zgłaszanych przez nauczycieli i ZNP jest ten, w jaki sposób nauczyciele mają pracować w wariancie hybrydowym – część dzieci w szkole, część w domach. Nie da się rozmnożyć nauczycieli, w wielu szkołach dziś ich brakuje.
Wydaje się, że takie ograniczenia powinny być krótkookresowe i w niewielu gminach. Po 2-3 tygodniach powinno wrócić tradycyjne nauczanie. Jeśli nauczyciel będzie pracował dodatkowo, to będą należały mu się pieniądze za nadgodziny. Przewidujemy możliwość dostosowania zakresu treści nauczania do możliwości ucznia w okresie kształcenia na odległość. Nie chcemy, aby nauczyciele pracowali wtedy 24 godziny na dobę, ale potrafili wypełnić swoje obowiązki, a uczniowie nie mieli zaległości w nauce.
Po ogłoszeniu powrotu dzieci do szkół, bez obowiązkowych maseczek pojawił się zarzut, że rząd w innych miejscach nakłada taki nakaz i to niekonsekwencja.
Ogromna część tych zasad jest wprowadzana przez Ministerstwo Zdrowia bądź GIS. Minister edukacji nie jest ekspertem od sytuacji epidemicznej. Dzieci w szkołach, klasach to pewna stała grupa. Kiedy jesteśmy w sklepie, to możemy spotkać ludzi z wielu miejsc, miast, stąd zagrożenie epidemiczne jest większe. Gdyby pojawiło się zwiększone zagrożenia, to przewidujemy możliwość dodatkowych obostrzeń. Wtedy być może trzeba będzie nosić maseczkę na korytarzu szkolnym lub pokoju nauczycielskim. Ale o tym nie będzie decydował minister edukacji tylko powiatowy inspektor sanitarny.
Wyobrażam sobie rodziny, które np. mieszkając z dziadkami uznają obecność dziecka w szkole za zagrożenie. Będą mogły korzystać z nauczania na odległość czy będzie to złamanie obowiązku szkolnego?
Samo to, że z dziećmi mieszka ktoś inny nie jest powodem do tego, aby uczeń nie poszedł do szkoły na lekcje. To nie może być tylko decyzja rodziców. W takiej sytuacji będzie musiało być zalecenie lekarza. Podobnie w przypadku przewlekłych chorób dzieci.
Wrzesień wrześniem, ale jesienią z każdej szkoły znika wiele dzieci w sezonie grypowym. To podobne objawy jak przy Covid-19. Nie obawia się pan paniki?
Dlatego nasze wytyczne przewidują, że dzieci chore, niezależnie od choroby, nie powinny przychodzić do szkoły. Dotyczy to też nauczycieli i innych pracowników szkoły. Chodzi o choroby wirusowe, górnych dróg oddechowych.
Dzieci, które pozostaną w domach często muszą mieć opiekę. Będzie jakiś dodatek opiekuńczy dla rodziców?
Decyzji jeszcze nie ma. Obecnie obowiązuje prawo do zasiłku opiekuńczego z ustawy o świadczeniach pieniężnych z ubezpieczenia społecznego.
Wielokrotnie podkreślał pan, że samorządy lubią skąpić na oświatę. Myślicie nad wprowadzaniem pewnego obowiązkowego progu wsparcia edukacji w samorządach?
Na razie samorządy nie mogą swobodnie zamykać placówek oświatowych bez zgody kuratora oświaty. To dobry zapis, kuratorzy nie patrzą tylko na stronę finansową. Zastanawiamy się jednak też nad wprowadzeniem standardów podobnych do tych jakie są w przedszkolach i klasach 1-3, gdzie obowiązuje maksymalna liczba uczniów. Przed nami szeroka dyskusja nad systemem finansowania oświaty, w tym nad sposobami podziału subwencji oświatowej.