Gdy przyjdzie Godzilla
A co by było, gdyby naprawdę wybuchła wojna? Z Łukaszenką, Putinem albo i choćby kosmitami? Gdyby z Bałtyku wynurzył się Godzilla i ruszył na Warszawę? Czy nasi politycy przestaliby się na chwilę naparzać między sobą i uznali, że ważniejsza jest walka z jakimś zewnętrznym wrogiem? Wątpię. To by była dopiero okazja do wewnętrznych nawalanek.
Zresztą nie chodzi tylko o walkę plemienną między pozostałościami ekipy Platformy Obywatelskiej wraz z dokooptowanymi postkomunistami a obecnie rządzącymi i ich rozmaitymi przyjaciółmi. Przecież prawdziwe konflikty toczą się wewnątrz. Tam się odbywa prawdziwa walka na śmierć i życie. Z dala od kamer i ludzkich emocji. Ponoć kiedyś jeden z młodych brytyjskich parlamentarzystów zapytał Winstona Churchilla, czy dobrze okładał słownie „wrogów politycznych”. – Synu – miał odpowiedzieć Churchill – ci po drugiej stronie parlamentu to twoi przeciwnicy, a wrogowie to ci, co siedzą obok. Akurat ta zasada wyjątkowo pasuje do polskiej polityki.
Spójrzmy na rekonstrukcję rządu. Co o niej zdecydowało. Gowin wyszedł, część jego ekipy została, część Nowogrodzkiej ostro konkuruje z Morawieckim o wpływy u prezesa, na wszystkich z boku czai się zręczny Zbigniew Ziobro. To są czynniki kluczowe nie tylko dla tego, kto zostanie tym czy owym ministrem, bo przecież to normalne w polityce, lecz także dla tego, czy dane ministerstwo zostanie zlikwidowane czy z kolei utworzone! Czy w Polsce wszystko trzeba wpisać do konstytucji, by tego nie ruszano?
W opozycji jest jeszcze weselej. Donald Tusk powykańczał swoich kilku rywali, wygrał wybory do władz partii, mając tylu konkurentów co przywódca Korei Północnej, ale teraz partię zaczyna mu odbijać nie żaden Trzaskowski czy inny warszawski lanser, a niedoceniany i cierpliwy mistrz intrygi Grzegorz Schetyna. Już nawet nikt nie udaje, że w tym wszystkim jest jakiś program polityczny. Chodzi o władzę i zemstę na tych, którzy śmieli władzę ludziom Tuska odebrać. A twardy elektorat przyjmie wszystko. Nawet plucie na polskich strażników granicznych i żołnierzy narażających się przy białoruskiej granicy także dla atakującego ich barachła.
Taki mamy klimat. Od zawsze zresztą. Kiedy w 1920 roku Józef Piłsudski bronił Warszawy przed bolszewicką zarazą, opozycja tworzyła swój własny rząd i armię w Poznaniu. A komuniści zdradzali własne państwo, co zresztą także ich politycznym wnukom i prawnukom także dziś idzie bardzo sprawnie. Więc nie liczcie na jedność, kiedy Godzilla wyłoni się z Bałtyku. Wszyscy rzucą się sobie do gardeł, a część z miejsca zacznie podlizywać się potworowi.