Schetyna zbudował swoją pozycję w PO jako prawa ręka Tuska i ustawiał partię na obraz i podobieństwo jego wizji. Nikt tak skutecznie nie wycinał wewnętrznej konkurencji jako właśnie on. Nikt tak twardo nie naginał aktywu do woli politycznej byłego premiera. To zresztą wtedy Platforma zaczęła stawać się niesterowną, nieatrakcyjną partią bez właściwości, którą po Tusku i Kopacz odziedziczył Schetyna jako jej lider. Mordując polityczną konkurencję i niszcząc wewnętrzną dyskusję, do spółki z Tuskiem stworzyli formację niezdolną do wymyślenia się na nowo – niezbędnej umiejętności każdego ugrupowania, która nie chce być jedynie sezonową ciekawostką.
Schetyna, wytrawny gracz, okazał się niezbyt zdolnym liderem. Wielu zarzuca mu, że nie potrafił przeprogramować Platformy, ale on przede wszystkim nie miał na nią pomysłu. Cztery lata jego wodzostwa było powtórką z rozrywki: odgrywaniem roli bicza bożego na Kaczyńskiego i uznaniem, że nic tak ludzi nie kręci jak wieczna jałowa wojna z PiS. Nowogrodzka potrafiła z tego klinczu wyjść ucieczką do przodu i zmianą formatu partii z kłótliwego lustrzanego odbicia PO na formację z własną agendą polityczną. Wyjałowiona Platforma tego nie potrafiła, bo jako masa bezwolnym działaczy czekała na sygnał do zmiany z centrali. Sygnał, który nigdy nie przyszedł, ponieważ Schetyna toczył rozegraną już dawno temu wojnę.
Pozostawia po sobie podobne gruzy jakie pozostawili Tusk i kontynuatorka jego dzieła Ewa Kopacz. Zmiana przywództwa, która wkrótce nastąpi, choć absolutnie niezbędna, niewiele więc w sytuacji PO zmieni. Ale w końcu z pustego i Salomon nie naleje.