Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Tomasz Walczak: Wybory sfałszowano? Pokażcie dowody

2014-11-23 17:23

Przez ostatni tydzień PKW ciężko pracowała na to, by w oficjalne wyniki wyborów samorządowych mało kto uwierzył. PiS i jego przystawki już żądają powtórzenia wyborów lub chociaż skrócenia kadencji samorządów, bo, jak sugerują, lub mówią o tym zupełnie wprost, dochodziło do masowych fałszerstw, które znacząco wypaczyły wynik wyborów.

Owszem, trochę trudno doszukać się racjonalnych przyczyn ogromnego poparcia dla PSL. Skąd z partii, która w sondażach ledwo mieści się nad progiem wyborczym, nagle stała się siłą polityczną o porównywalnym poparciu co PO i PiS? Jest, oczywiście, specyfika wyborów samorządowych, w których ludowcy tradycyjnie wypadają lepiej. Ale aż tak? Poza tym jak to się stało, że wyniki exit-polls tak bardzo różnią się od wyników oficjalnych? Dlaczego w stosunku do badania ostateczne rezultaty zabrały PiS dokładnie tyle, ile zyskał PSL? No i te nieważne głosy! W niektórych miejscach nawet 40 proc.?

Tak, to wszystko budzi wątpliwości. Jest pożywką dla różnego rodzaju teorii spiskowych, dzielnie podsycanych przez niektórych polityków. Jeśli dodamy do tego doniesienia o różnych nieprawidłowościach w konkretnych lokalach wyborczych, rodzi się pytanie, czy ktoś nie manipulował wynikami na wielką skalę? Czy praktyki wyborcze z Białorusi i Rosji nie przyszły do nas?

Cóż, można, a nawet warto zadawać sobie pytania, czy wszystko było w porządku. Zakładanie z góry, że wszystko jest cacy i nie ma się czego czepiać, to przyzwolenie, by tegoroczne niedostatki wyborcze stały się nie wypadkiem przy pracy, ale normą. Równie szkodliwe jest popadanie w drugą skrajność – twierdzenie, że o to jakiś wyborczy demiurg wydrukował wyniki. Że demokracja w Polsce nie istnieje. Że jest jak na Białorusi. Kto tak twierdzi, chyba nie wie, jak wyglądają fałszerstwa w tym i w każdym innym kraju niedemokratycznym wygląda. Nie zauważa bowiem, że masowo głosują martwe dusze, że ludzie zatrudnieni przez państwo muszą głosować kilka dni wcześniej, żeby, kiedy już przystąpi się do liczenia, w urnach wyborczych były karty wyborcze z odpowiednim kandydatem. Że przy liczeniu bezceremonialnie, nawet w obecności obserwatorów OBWE, niszczy się te karty, które popierają opozycję. Fałszerstwa są tak ewidentne i przeprowadzane na tak masową skalę, że nie da się ich ukryć przed światem.

Co stwierdzono w Polsce? Choć często wiało absurdem, jak wtedy, gdy brakowało nazwisk kandydatów na kartach czy znikały oddane głosy. Były to jednak problemy, które pojawiały się tylko lokalnie i które nie miały – bo nie mogły mieć – wpływu na całość wyborów. Nikt nie mówi o nieprawidłowościach na szeroką skalę. Liczni mężowie zaufania prawicy, którzy mieli być w każdej komisji wyborczej jakoś nie krzyczą, że w każdej z nich dochodziło do masowej zbrodni przeciwko demokracji. A nawet jeśli ktoś już tak mówi, to należy to uznać za zwykłe bajdurzenie, bo nie idą za tym żadne dowody. Póki takich dowodów nie ma, tych, którzy publicznie opowiadają o jakimś wielkim przekręcie, należy uznać za politycznych zadymiarzy, szukających taniego poparcia w sytuacji ewidentnego kryzysu zaufania do państwa.

I jeszcze jedno – jak w kraju, w którym panuje pluralizm mediów, w którym władza prześwietlana jest na wszelkie możliwe sposoby, ktoś ryzykowałby polityczną śmierć, a nawet więzienie w zamian za wyborcze szwindle? To nie jest gra warta świeczki. A już na pewno nie 5-6 proc. poparcia, które niewiele w sytuacji politycznej zmieniają.