Trudno opisać zażenowanie, jakie ogarnia człowieka po lekturze zamieszczonych w piątkowej „Gazecie Wyborczej” i na portalu gazeta.pl, na których to łamach wydawca książki Domosławskiego „Kapuściński non-fiction” przeprosił żonę i córkę Kapuścińskiego. Wbrew autorowi Świat Książki przyznał, że zawiera ona nieprawdziwe informacje i za to bije się w pierś. Więcej, ustępując urażonej informacjami o prywatnym życiu Kapuścińskiego wdowie, wydawca zobowiązał się wycofać książkę ze sprzedaży i wprowadzić ją ponownie na rynek okrojoną o rozdziały, które to życie opisują.
Rzetelność autora, który zajmuje się pisaniem biografii osób uznawanych za pomnikowe, staje się właśnie ofiarą dyktatu wdowy, chcącej, aby świat pamiętał jej męża takim, jakim i ona chciałaby go pamiętać. To ordynarna cenzura ubrana w szaty wrażliwości małżonki. To oburzająca ingerencja w swobodę twórczą. To uwłaczanie prawdzie, której poszukuje autor biografii. To wreszcie odczłowieczanie bohaterów życiorysów, tworzenie nieludzkich pomników ze spiżu. Humanistyka, która szuka złożoności życia ludzkiego, by ukazać całą niejednoznaczność naszej natury, została złożona na ołtarzu kultu jednostki. Jeśli będziemy słuchać lamentujących wdów, to nasi wielcy przyjmą szare ziemiste twarze komunistycznych aparatczyków, znane z oficjalnych portretów wiszących po urzędach.
A więc, pani Alicjo, gratuluję, że udało się pani wykastrować wizerunek męża po śmierci, który stał się równie barwny jak oficjalny życiorys Stalina czy Kim Dzong Una. Gratuluję, że jako strażnikowi jego pamięci udało się pani wcisnąć nam kit i z barwnej, wielowymiarowej, ale przez to wielkiej postaci, uczynić szarego człowieczka, którym, jak pokazuje Domosławski, nigdy nie był. Gratuluję też tego, że zabiła pani reporterską rzetelność. To duża sztuka.