Na arenie międzynarodowej sukces goni sukces. Jak nie rozwiązanie polsko-izraelskich niesnasek wokół IPN, to narzucenie Unii Europejskiej polskich rozwiązań w sprawie kryzysu migracyjnego. Prorządowe media nie mogą się nachwalić, jak premier Morawiecki radzi sobie z mrocznymi siłami działającymi przeciwko interesom Polski. W sprawie IPN sprawa jest prosta: trudno mówić o spektakularnym sukcesie, skoro bohatersko rozwiązywaliśmy problemy, które sami stworzyliśmy.
Trochę bardziej skomplikowanie sprawa wygląda w związku z kryzysem migracyjnym.
Czwartkowy szczyt unijny, który rządowa propaganda uznała za wiktorię polskiej strony, w zasadzie skończył się bez żadnych ustaleń. Było dużo poklepywania się po plecach, zapewnień o wspólnym unijnym froncie walki z kryzysową sytuacją, ale konkretów zabrakło. Więcej było pudrowania wzajemnych podziałów niż rozwiązań. Jedno wydaje się za to pewne – Unia kończy politykę przymusowych kwot migracyjnych, która budziła taki opór w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. To sukces zwłaszcza Polski i Węgier, które były w awangardzie oporu przeciwko nim. Sukces jednak krótkotrwały. Nasz kraj nadal pozostaje bowiem unijnym czarnym ludem, który zamiast być częścią rozwiązania, jest częścią problemu. Pozostajemy z łatką państwa, które wobec wspólnych wyzwań poza torpedowaniem wypracowanych rozwiązań nie ma wiele do zaproponowania. Może wydawać się to niesprawiedliwe, a nawet krzywdzące, bo nie bierze pod uwagę realiów politycznych w Polsce, ale z tym piętnem będziemy się jeszcze długo zmagać.
A kryzys migracyjny musi zostać rozwiązany. Tak bowiem jak kryzys finansowy z 2008 r. i jego konsekwencje uruchomiły w UE siły odśrodkowe na osi północ-południe, tak kryzys migracyjny dzieli Wspólnotę na linii wschód-zachód. Nałożenie się tych dwóch kryzysów na siebie doprowadziło z kolei do ogromnego kryzysu tożsamościowego Unii i każe zadać sobie pytanie, czy projekt europejski w tej formie ma jeszcze szanse na przetrwanie. Oczywiście, w interesie Polski jest, by UE trwała jak najdłużej. Dlatego z głównego torpedującego rząd PiS musi zmienić się w autora pozytywnych rozwiązań. Jego dotychczasowa działalność pokazuje, że w pierwszej roli czuje się znacznie lepiej, ale pozostaje – może trochę naiwnie – liczyć, że pisowski okres burzy i naporu na arenie międzynarodowej to już pieśń przeszłości i trochę nam ta ekipa dojrzała.