Oczywiście, w jakich nastrojach rządzący będą żegnać przyszły rok, zależy o jednej, ale fundamentalnej sprawy: wyniku wyborów prezydenckich. Reelekcja Andrzeja Dudy zapewni PiS kolejne 3 lata politycznej beztroski i w zasadzie utrzyma status quo. Jego przegrana będzie jednak przewrotem na scenie politycznej. Stanowisko prezydenta w parlamentarnej sytuacji PiS jest kluczowe dla dalszego trwania „dobrej zmiany”. Partia Kaczyńskiego nie ma bowiem w Sejmie większości, która mogłaby obalić prezydenckie weto, którym ewentualny następca lub następczyni Dudy obficie by ją raczyła. To oznaczałoby całkowite wykolejenie rewolucji PiS, a kto wie czy i wcześniejszych wyborów. Czy ten scenariusz warto w ogóle brać pod uwagę?
Owszem, bo zwycięstwo Andrzeja Dudy wcale nie jest przesądzone. Kampania się jeszcze nie zaczęła, a sondaże już wskazują, że jego przewaga nad konkurencją wcale nie jest miażdżąca. Kiedy kampanijne piekło się rozpęta, Duda będzie obiektem zmasowanych ataków pretendentów do tronu i umiejętnie przeprowadzone mogą zachwiać jego poparciem. Zwycięstwo w pierwszej turze, które kilka osób po
prawej stronie wieszczy, wydaje się dziś niemożliwe. Druga tura z kolei będzie już loterią i jej wynik będzie zależał od zdolności mobilizacyjnych kandydatów. A tego przewidzieć się nie da.
Pewną wskazówką, przemawiającą przeciw obecnemu prezydentowi była mobilizacja w wyborach do Senatu, które wbrew wszystkiemu opozycja rozstrzygnęła na swoją korzyść. Wiadomo, że w wyborach prezydenckich wyborcy opozycji zagłosują na kogokolwiek, kto Andrzejem Dudą nie jest. Czy głowie państwa uda się ściągnąć elektorat niepisowski, bez którego o zwycięstwie nie ma co marzyć? Na razie robi wszystko, żeby go do siebie zrazić. Dlatego jeśli ktoś mnie dziś pyta, kto wygra wybory, stawiam jednak na kandydata opozycji. Nawet w swej miałkości ma większe szanse na zwycięstwo. Chyba, że opozycja postanowi koncertowo podłożyć się Andrzejowi Dudzie. A wiemy, że jest do tego zdolna.