Chociaż chodzi tu o poważny spór o zarządzanie kluczowym w obecnych czasach i dającym ogromne wpływy polityczne cyberbezpieczeństwem państwa, w którego centrum znajdują się Ministerstwo Cyfryzacji z jednej oraz MSW i MON z drugiej strony, dla większości Polaków te frakcyjne przepychanki są zupełnie niezrozumiałe. Wygląda to raczej na strzelanie z armaty do muchy, bo i wina, którą w wypowiedziach dla mediów przypisują pani Streżyńskiej czołowi politycy PiS, nie wydaje się współmierna do środków, które wobec niej przedsięwzięto.
Zresztą nietrudno o refleksję, że wobec niedysponującej żadnym zapleczem politycznym minister cyfryzacji panie Szydło i Mazurek do spółki z panem Błaszczakiem zgrywają twardzieli, ale wobec rozbisurmanionego Antoniego Macierewicza, który nie słucha nawet Kaczyńskiego, podkulają ogony. Nie mówiąc już o patologicznej uległości wobec Jarosława Kaczyńskiego.
Zresztą seans stawiania do pionu Anny Streżyńskiej wygląda na leczenie kompleksów bezwolnych i pomiatanych przez silnych ludzi PiS polityków. W psychologii istnieje pojęcie agresji przeniesionej, która objawia się tym, że będące przedmiotem agresji kogoś silniejszego osoby z powodu własnej słabości nie mogą się na nim zemścić za szykany, więc swoją frustrację wyładowują na kimś jeszcze słabszym od nich. W przypadku Anny Streżyńskiej mamy do czynienia wręcz z klinicznym przypadkiem tego zjawiska. Rozpatrując całą sprawę w kontekście relacji pracowniczych, łatwo oskarżyć przełożoną pani minister i jej kolegów z rządu, nietrudno dostrzec w tym mobbingu.
Nie bądźmy, oczywiście, ostatnimi naiwnymi - tak wygląda polityka. Tyle że te patologie dzieją się w zaciszach gabinetów, a nie są wywlekane na światło dzienne. Bo źle wygląda, kiedy stado głodnych hien rzuca się na swoją bezbronną ofiarę. A tyle z tych skomplikowanych gierek personalnych zrozumieją wyborcy, którzy to gorszące widowisko wczoraj śledzili.
Zobacz także: Rafał Trzaskowski: To wyzwanie dla rządu