Tomasz Walczak: Rosja tylko czeka na ukraiński błąd na Krymie

2014-02-27 23:14

Od samego początku protestów przeciwko Wiktorowi Janukowyczowi było jasne, że jeśli doprowadzą do jego obalenia i przejęcia władzy przez siły prozachodnie, Rosja wykorzysta kwestię ludności rosyjskiej na Krymie w celu zdestabilizowania sytuacji na Ukrainie i zdyskredytowania nowych rządzących.

To, co obserwujemy od wtorku, czyli nasilone działania prorosyjskich sił w Autonomii, to realizacja tego gotowego scenariusza. Scenariusza zakładającego wywarcie silnej presji psychicznej na władze do niedawna opozycji.

KREMLOWSKIE MEDIA WSKAZUJĄ CEL

Kiedy w weekend świat obserwował dynamiczną sytuację w stolicy Ukrainy - odwołanie przez parlament Wiktora Janukowycza i dymisję kolejnych ministrów z nim związanych - Rosja już spoglądała na Krym i wschodnią część kraju, gdzie co prawda, ludność rosyjska nie stanowi aż takiego odsetka mieszkańców tej części kraju, jak na Półwyspie Krymskim, ale prorosyjskie sentymenty mają się dość dobrze. Już w sobotę państwowe media w Rosji zestawiały to, co dzieje się w Kijowie, z wydarzeniami w Charkowie. W tej dawnej stolicy radzieckiej Ukrainy zebrali się przedstawiciele władz południowo-wschodnich regionów kraju, by wyrazić swój sprzeciw wobec przejęcia władzy przez "radykałów i faszystów". Relacje medialne pokazywały oburzonych mieszkańców miasta, którzy przed kamerami demonstrowali twardy prorosyjski kurs.

Już w niedzielę w prokremlowskich telewizjach pojawił się Krym, gdzie zaczęły się formować miejscowe oddziały samoobrony przed marszem faszyzmu z Kijowa. Rosyjscy dziennikarze pokazali milicyjne radiowozy, które na wjazdach do Sewastopola - bazy rosyjskiej Floty Czarnomorskiej - miały strzec przed niespodziewanym atakiem. Obok milicjantów w gotowości czekały już zapory przeciwczołgowe, na wypadek gdyby nie tylko Majdan przypuścił szturm na miasto, ale także oddziały pancerne ukraińskiej armii. Pokazywano też, pojawiające się i w polskich mediach, obrazki z wieców promajdanowskich sił, rozbijanych przez wściekłych autochtonów.

PUTIN GRA ROSYJSKĄ MNIEJSZOŚCIĄ

Kto choć trochę orientuje się w sprawach rosyjskich, wie, że przekaz medialny państwowych mediów jest probierzem nastrojów na Kremlu. Relacje jasno wskazywały, gdzie teraz skupia się uwaga Moskwy i co ta zamierza zrobić. Wykorzystanie rosyjskich i prorosyjskich środowisk do wprowadzenia chaosu w już i tak mocno rozchwianym kraju stało się głównym celem wściekłego na rozwój sytuacji na Ukrainie Kremla.

Zresztą pretekst do wystąpień przeciwko nowym porządkom dała formująca się we władzę opozycja, gdy w szale rewolucyjnych uniesień przegłosowała zniesienie wprowadzonej w 2012 roku ustawy językowej, dającej w regionach Ukrainy z przynajmniej 10 proc. odsetkiem ludności rosyjskiej, prawo do uznania języka rosyjskiego za język urzędowy. Kremlowska propaganda tylko na to czekała, przedstawiając to jako próbę wyrugowania rosyjskości z terenów od wieków zamieszkanych przez Rosjan. Z takimi hasłami zresztą szli we wtorek pod Radę Najwyższą Krymu prorosyjscy demonstranci, którzy domagają się secesji półwyspu od Ukrainy.

Do wyraźnie inspirowanych przez Moskwę manifestacji w Symferopolu, doszedł jeszcze element szantażu psychologicznego w postaci alarmu bojowego w zachodnim i centralnym okręgu wojskowym. To jasny sygnał, że jeżeli prawa ludności rosyjskiej zostaną w jakikolwiek sposób naruszone przez nowe władze Ukrainy, Kreml nie będzie przebierać w środkach, żeby dalszemu tłamszeniu Rosjan zapobiec.

NIE DAĆ SIĘ OGRAĆ MOSKWIE

Jeszcze poważniejszy test dla Kijowa stanowi przeprowadzona w czwartek zbrojna akcja przejęcia Rady Najwyższej Krymu, na której bojówkarze wywiesili rosyjską flagę. Prokuratura generalna Ukrainy szybko uznała zajęcie budynków rządowych za akt terrorystyczny i rozpoczęła śledztwo. Dla Rosji, która niewątpliwie zaplanowała akcję, idealnym rozwiązaniem tej sprawy byłoby wysłanie przez rząd oddziałów specjalnych do odbicia budynku. Siłowe rozwiązanie z jednej strony dałoby rosyjskiej propagandzie kolejny argument za przedstawianiem nowych władz w Kijowie jako bandytów i zwykłych wiecowych zadymiarzy. Mogłoby to je skompromitować i pokazać ich hipokryzję - kiedy Janukowycz wysyła siły porządkowe na Majdan, to jest satrapą, a kiedy wy to nie? Taki sygnał byłby ważny nie tyle nawet dla samych Rosjan, którzy dzięki państwowym mediom mają już wyrobiony obraz sytuacji, ile dla Zachodu, który postawił na nowy porządek na Ukrainie i Putin wraz ze swoją ekipą chce mu udowodnić, jak bardzo się w tym pomylił.

Nie wydaje się natomiast, aby miało to posłużyć do usprawiedliwienia interwencji rosyjskiej armii na Ukrainie. Putin nie jest szaleńcem, żeby nie wiedzieć, czym to grozi. Zachód tym razem nie mógłby nie zareagować stanowczo, jak zrobił to w czasie wojny w Gruzji w 2008 roku. Tym razem Rosja naraziłaby się na izolację polityczną, a co dla niej jeszcze gorsze ekonomiczną Zachodu. Dla pogrążającej się w problemach gospodarczych Moskwy, byłby to ogromny cios. Putin, owszem, chce podgrzewać nastroje, ale nie będzie dążył do ich przegrzania.

Niemniej nowo powołany rząd Jaceniuka będzie musiał ostrożnie zmierzyć się z tym i kolejnymi problemami, które Kreml będzie prowokował na Krymie. Nie ma bowiem wątpliwości, że w sprawie Autonomii nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Na razie Kijów przyjął postawę wyczekującą, ale w końcu będzie musiał się stawić czoło wyzwaniu, jakim są separatystyczne nastroje na półwyspie. Pozostaje mieć nadzieję, że zrobi to z większą subtelnością, niż parlament głosujący za zniesieniem ustawy językowej.