Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Tomasz Walczak: Polscy politycy na eksport

2015-10-12 4:00

Całe lata polska polityka oglądała się na Zachód. W tamtejszych ugruntowanych demokracjach szukała dla siebie inspiracji i modelu funkcjonowania. Skąd bowiem nasi politycy wychowani w PRL mieli wiedzieć, jak się robi nowoczesną politykę i prowadzi nowoczesne kampanie wyborcze?

I tak w 1993 r. śp. Kongres Liberalno-Demokratyczny, czyli jeden z praszczurów dzisiejszej PO, wymyślił, że zrobi kampanię w stylu iście amerykańskim, z pochodami, pomponami, połykaczami ognia i inni atrakcjami. Wszystko to marnie wypadło, więc dziś Ameryka rzadziej bywa busolą dla naszych polityków. I dobrze.

Kiedy się bowiem spojrzy za ocean i trwającą tam właśnie kampanię przed prawyborami na prezydenta, można się tylko z tego cieszyć. Szczególnie patrząc na kandydatów Republikanów. Pomijam już liderującego w sondażach miliardera Donalda Trumpa, który uważa, że szczepionki odpowiadają za epidemię autyzmu i że niemal wszyscy Meksykanie przyjeżdżający do USA to gwałciciele i kryminaliści. Nawet on blednie przy depczącym mu po piętach Benie Carsonie. Ten czarnoskóry emerytowany lekarz uważa np., że do Holocaustu by nie doszło, gdyby Żydzi, wzorem Amerykanów, mieli prawo posiadać broń. Albo że publiczna służba zdrowia wprowadzona przez Obamę jest najgorszą rzeczą, jaka przydarzyła się Ameryce od czasów niewolnictwa. Albo że bycie homoseksualistą to kwestia wyboru, ponieważ "wielu ludzi, którzy trafiają do więzienia jako heteroseksualiści, wychodzi z niego jako geje".

Owszem, kampania wyborcza sprzyja rozwodowi z rozumem. Politycy gotowi są bowiem powiedzieć każdą bzdurę, byle tylko zyskać w oczach wyborców. Ale nie u nas. Nasza klasa polityczna nie wierzy, że wygadywanie głupot jest przepisem na sukces. U nas nie ma takich Donaldów Trumpów czy Benów Carsonów. Nasi politycy gardzą amerykańskim szambem. U nas dominuje merytoryczna walka o głosy.

Bo czym, jeśli nie merytoryczną dyskusją są bowiem słowa Antoniego Macierewicza, który w Chicago porównywał ostatnio Bronisława Komorowskiego do Bieruta czy sugerował, że Donald Tusk był agentem Stasi? Albo zapowiedział, że po wyborach będzie lista winnych "zamachu smoleńskiego" i będą na tej liście nie tylko Rosjanie? A Ewa Kopacz? Jak nikt celnie potrafi ocenić rzeczywistość. Choćby wtedy, gdy mówiła, że polska służba zdrowia jest w zasadzie ofiarą własnego sukcesu. Przecież niekończące się kolejki dotyczą tylko szpitali i przychodni, które są dobre. A że wszystkie są prima sort, to kolejki są wszędzie. Albo kiedy mówi, że rządy PiS oznaczają koniec demokracji. Dlatego bierze na swoje listy byłych pisiorów, panów Kamińskiego i Dorna, którzy już raz demokrację w Polsce rozmontowywali, bo słusznie uważa, że ogień najlepiej zwalczać ogniem.

Tak jest, mili Państwo, może nie mamy własnych fabryk samochodów, komputerów czy smartfonów. Mamy za to własny styl uprawiania polityki i jesteśmy gotowi eksportować go do innych krajów. Ameryka już czeka. A potem cały świat.

Zobacz: Anna Maria Anders: Mnie też długo straszyli PiSem

Nasi Partnerzy polecają