Skąd ten optymizm? Wszyscy spodziewali się krwawych retorsji ze strony irańskiego reżimu, które nakręcałyby spiralę agresji w i tak już zdestabilizowanym rejonie świata. I krwawo było, ale tylko w propagandzie ajatollahów. Ataki rakietowe – jak wszystko na to wskazuje – były celowo przeprowadzone tak, by nikt z Amerykanów nie zginął. Irańskie władze chwaliły się jednak, że śmierć poniosło w nich 80 osób. Żądni zemsty Irańczycy, którzy masowo uczestniczyli w pogrzebie Sulejmaniego i manifestacjach jedności wokół reżimu, mogą być usatysfakcjonowani daniną krwi, którą w alternatywnej rzeczywistości złożyli Amerykanie za swoje zachowanie.
Znaczące były też słowa najwyższego przywódcy duchowego ajatollaha Chameneiego, który kilka godzin po ataku co prawda poprzysiągł dalszy odwet na Amerykanach i zapowiadał, że ostatecznym celem Iranu jest wygnanie Stanów Zjednoczonych z Bliskiego Wschodu, ale jednocześnie powstrzymał się od gróźb militarnych.
Wszystko to wskazuje na to, że irański reżim jest zadowolony ze swojej odpowiedzi na zabójstwo Sulejmaniego, a jednocześnie pozostawił Donaldowi Trumpowi uchylone drzwi do wycofania się z dalszego zaogniania sytuacji między Waszyngtonem a Teheranem. Skoro nie ma amerykańskich ofiar irańskiej zemsty, administracja Trumpa nie ma swojego casus belli i może oczywiście – podobnie jak ajatollahowie – pozostać przy wojowniczej retoryce, ale nie musi podejmować militarnych działań, które w polityce oko za oko w końcu mogłyby wymknąć się spod kontroli. A tego nie chcą Irańczycy, a tym bardziej nie chcą Amerykanie.
Wyraźnie zadowoliło to Donalda Trumpa. W czasie briefingu w Białym Domu stwierdził, że Iran wydaje się wycofywać i przeszedł do rytualnej pochwały wielkości Stanów Zjednoczonych. Potwierdza to dotychczasową logikę konfliktu irańsko-amerykańskiego. Trwające od maja 2018 r. napięcia w relacjach z Teheranem, już kilka razy bliskie przerodzenia się wojnę, zawsze były wyciszane w ostatnim momencie. Tak stało się i tym razem. Nie oznacza to, że nagle zniknie konflikt amerykańsko-irański. Bo nie zniknie. Ale oba kraje wrócą do swojej codziennej praktyki, którą jest cicha wojna. A to zawsze lepiej niż otwarty konflikt, którego konsekwencji w regionie, gdzie zbiegają się interesy lokalnych potęg i globalnych mocarstw, nikt nie byłby w stanie przewidzieć.