Daleki jestem od umiłowania państwa minimalnego, w którym garstka urzędników zajmuje się tymi ostatnimi obszarami państwa, których politycy jeszcze nie oddali w ręce rynku. Jednak musi zastanawiać, po co, u licha, w nowo powołanym Ministerstwie Klimatu ma być aż siedmiu wiceministrów. To resort, który wyodrębniono z Ministerstwa Środowiska i który wydawał się kwiatkiem do kożuszka – jakoś trzeba pokazać, że w palącej sprawie katastrofy klimatycznej coś się robi. Ale obsadzić w nim tylu wiceszefów resortu?
Patrząc na wyłaniający się kształt nowego rządu z jego rozdętą strukturą i kadrami widać, że PiS nie tylko chodzi o sprawniejsze funkcjonowanie państwa, ile o podział łupów między Nowogrodzką a ambitnymi koalicjantami ze Zjednoczonej Prawicy oraz stworzenie swego rodzaju funduszu emerytalnego dla wiernych druhów. Rozmnożenie rządowych synekurek da szanse napchać kieszenie większej ilości ludzi, którzy zainwestowali w miłość do obecnej władzy. Niech żyje bal! Drugi raz nie zaproszą nas wcale.
Pisowski pośredniak pachnie zmierzchem tej ekipy. Kiedy partia władzy zaczyna bardziej troszczyć się o to, co zrobić ze swoimi kadrami, a nie o to, jak na to wszystko zareaguje elektorat, widać, że sama przestaje wierzyć w to, że ma szanse na kolejną kadencję. Zadziwiające, że w przypadku PiS takie zwątpienie przychodzi już chwilę po wyborach. Przecież Morawiecki, jak przekonywał Jarosław Kaczyński, miał rządzić tak długo jak Cyrankiewicz. A tu wygląda na to, że się w PiS pogodzili, że nie wyrówna nawet osiągnięcia Tuska. Fatalny styl, w jakim Kaczyński i spółka weszli w tę kadencję nie wydaje się przypadkiem. Pisowcy po prostu szybciej niż PO spuchli i zamienili się sytą, gnuśną i zblazowaną ekipę.
Obejrzyj rozmowę z prof. Andrzejem Zybertowiczem, który był gościem programu "Twarzą w twarz":