Wziąwszy pod uwagę, że z dużym prawdopodobieństwem lewicowym pretendentem do zatrzymania reelekcji Andrzeja Dudy będzie osoba nieznana szerzej Polakom, czasu na wykreowanie takiego kandydata będzie mało i można wręcz odnieść wrażenie, że lewica hamletyzując w sprawie swojego kandydata, wręcz odpuszcza te wybory. Oczywiście, nawet z najbardziej rozpoznawalnym politykiem na sztandarach trudno byłoby się jej bić o II turę, ale też nie to jest – lub to powinno – być celem lewicy.
Jej październikowy powrót do Sejmu dla wielu stał się bowiem nadzieją, że prężne lewicowe towarzystwo będzie w końcu w stanie przełamać trwający już niemal 15 lat duopol PO i PiS. Nie bez podstaw zresztą. Wraz z lewicą do parlamentu wróciła prawdziwa polityka, spory o rzeczy z punktu widzenia obywateli fundamentalne. Głód polityki było zresztą widać po entuzjazmie, które wzbudziło wystąpienie Adriana Zandberga po exposé premiera, w którym nie mówił, że Kaczyński to faszysta, a PiS to nie PRL-bis, ale rzeczowo krytykował niedostatki polityki rządu i przedstawiał lewicową wizję państwa, która wielu przypadła do gustu.
Jednym słowem, lewica po październikowych wyborach jest na wznoszącej fali i wybory prezydenckie będą weryfikacją tego, czy fala niesie ją nadal, czy jednak zaczyna podtapiać. W samej Lewicy zdają sobie z tego sprawę. Panuje dość powszechne przekonanie, że absolutnym minimum jest utrzymanie w wyborach prezydenckich poparcia z wyborów parlamentarnych. Wynik nieco poniżej 12,5 proc. będzie czymś bez szału, ale osiągnięciem przyzwoitym. Natomiast poparcie lewicowego kandydata na poziomie znacznie poniżej 10 proc. będzie katastrofą, która postawi pod znakiem zapytania lewicowy projekt parlamentarny. Więcej, taki wynik sprawi, że ogłoszona zostanie śmierć lewicy, co dla zmartwychwstającej formacji będzie ciosem w splot słoneczny.
Przy całym ciężarze gatunkowym wyścigu prezydenckiego tym bardziej dziwi niefrasobliwość lewicy, która w swoim interesie powinna rzucić na ten front wszystko, co ma najlepsze. I to już dawno. A tak traci cenny czas i pozwala, by topniał wypracowany z takim trudem polityczny kapitał. Jakby ktoś uznał, że warto powtórzyć szaloną i samobójczą przygodę prezydencką z Magdaleną Ogórek z 2015 r. i jej spektakularny wynik: 2,5 proc.