Niewiele brakowało, żeby 5 czerwca PiS obudził się na ciężkim kacu. Dzień wcześniej w większości podwarszawskich gmin miały odbyć się referenda ws. pomysłów PiS na włączenie ich w granice stolicy i stworzenia tzw. wielkiej Warszawy. Chodziło, oczywiście, o zmianę granic okręgów wyborczych, by niekochany w mieście stołecznym PiS zaczął w końcu wygrywać dzięki głosom tzw. obwarzanka - czyli pasa okalających Warszawę gmin, w których partia Jarosława Kaczyńskiego notowała bardzo dobre wyniki. Problem polegał jednak na tym, że PiS nie wziął w ogóle pod uwagę faktu, że mieszkańcom podwarszawskich gmin ten pomysł może się nie spodobać.
A nie podobał się. Sam mieszkam w Pruszkowie, gdzie kombinatorstwo rządzącej partii przyjęto najpierw z uśmiechem politowania, który zamienił się we wściekłość, a w końcu w podpisy pod referendum. Co ciekawe, kiedy rozmawiałem z osobami zbierającymi podpisy, mówiły, że podchodzili do nich ludzie podkreślający, iż są wyborcami PiS, ale pomysł, by ich miasto wcielić w granice Warszawy to zwykła głupota. PiS zamiast więc triumfalnie zdobyć stolicę, sam sobie szykował polityczną mogiłę. Jeśli uparłby się, żeby swój niedorzeczny pomysł wcielić w życie, zorganizowałby sobie solidny ruch oporu wśród wyborców i przegrywałby już nie tylko w samej Warszawie, ale też w rzeczonym "obwarzanku". Politycy rządzącej partii zostali więc zmuszeni do widowiskowej rejterady w obawie przed kompromitacją referendalną i idącym za nim wkurzeniem własnych wyborców.
To wyraźny sygnał, że na dobre skończyły się już czasy, kiedy PiS mógł przegłosowywać każdą swoją fanaberię i nie liczyć się z głosem społeczeństwa. Pierwsze oznaki pojawiły się już przy okazji "czarnego protestu", który wymusił wycofanie się z radykalniej ustawy antyaborcyjnej. Dziś objawia się to coraz wyraźniej, zwłaszcza jeśli do oporu przeciw głupim pomysłom PiS włączają się szerokie masy społeczne. Nie da się już powiedzieć, że to robota "histerycznej opozycji". Nie da się winy zrzucić na spisek postkomuny.
Zresztą widać, że każda wpadka rządzących budzi coraz większą falę niezadowolenia. Powoli zbliżamy się do czasów schyłkowej Platformy, gdy krytykowano ją już nawet za pogodę. Kiedy PiS dotrze do tego miejsca, może zwijać manatki, bo wtedy dla tego rządu nie będzie ratunku. A pędzi tam na złamanie karku.