Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Tomasz Walczak komentuje wynik Zjednoczonej Lewicy: Towarzysze ze strefy ciszy

2015-10-28 3:00

Jeszcze nigdy żadna polityczna śmierć nie cieszyła tak wielu. Spektakularny upadek lewicy około SLD-owskiej ucieszył nie tylko prawicę, która pieje z zachwytu, że udało się wreszcie polską politykę zdekomunizować, ale także lewicę. Tu radość wynika z faktu, że towarzysze z Sojuszu przestaną wreszcie kompromitować w naszym kraju lewicowe idee.

Co znamienne, jedynymi, którzy drą z powodu porażki Zjednoczonej Lewicy szaty, to jej kandydaci do Sejmu. Ci najchętniej winą obarczają nie siebie, ale istniejącą od kilku miesięcy partię Razem, która nie dość, że wypięła się na proces jednoczenia lewicy w ramach ZLEW-u, to miała jeszcze czelność bezpardonowo go atakować, odbierając cenne głosy. Po pierwsze, to diagnoza z gruntu błędna, ponieważ, jak wynika z badań, tylko 5 proc. wyborców Razem stanowili ci, którzy głosowali na SLD cztery lata temu. Po drugie, fatalnie świadczy to o formacji istniejącej na polskiej scenie politycznej od 25 lat, że daje sobie podebrać głosy ludziom, którzy do polityki weszli raptem kilka dni przed wyborami. A politycznych frajerów nigdy nie jest żal.

Zobacz też: NOWE WYNIKI! Za wcześnie w PiS wystrzeliły szampany?

Żal jest tym mniejszy, kiedy przyjrzymy się nazwiskom, które znalazłyby się w Sejmie, jeśli psim swędem udałoby się ZL wślizgnąć do parlamentu. Znajdziemy tam takie "ikony" ruchu robotniczego, jak Leszek Miller, Włodzimierz Czarzasty, Dariusz Joński, Krzysztof Gawkowski, Stanisław Wziątek, Leszek Aleksandrzak czy Jerzy Wenderlich. To ludzie, którzy kojarzą się ze wszystkim, ale nie z wrażliwością społeczną, walką o prawa pracownicze czy innymi ideałami lewicowymi. To zwykli partyjni bonzowie, którzy może i zjedli zęby na zwalczaniu partyjnych wrogów, ale nigdy nie skalali się pracą u podstaw. Nawet jeśli nie można niektórym (podkreślam: niektórym) z nich odmówić olbrzymiej inteligencji, to nie oni robili w swojej partii za ideowców. Ci bowiem zawsze siedzieli w trzecim albo czwartym szeregu partyjnym, bo miejsca w parlamencie zawsze musieli ustępować cynikom z SLD-owskiej wierchuszki. I tych ludzi rzeczywiście szkoda, bo ich szczera prospołeczna ideowość przepada razem z partią, w którą nieszczęśliwie zainwestowali uczucia. A jeśli lewica w Sejmie miałaby mieć jedynie twarz Millera czy Jońskiego, to dobrze, że jej nie będzie.

Bez smutku żegnamy więc SLD i okolice, wiedząc, że z tej porażki już się nie podniesie. Z pożytkiem dla polskiej lewicy, której przyszłość - wszystko na to wskazuje - należeć będzie do partii Razem.