Sondaże w Warszawie są zróżnicowane, ale początkowa przepaść między kandydatami PO i PiS, wyraźnie się zmniejsza. Powszechnie chwali się Jakiego, mówiąc językiem futbolu, za gryzienie trawy. Pracowitość, przebojowość i bliskość zwykłym ludziom jest przeciwstawiana gnuśności, niezborności i elitaryzmowi Trzaskowskiego. Od samego początku (pre)kampanii do kandydata PO przylgnęła łatka Bronisława Komorowskiego, który z powodu własnego zarozumialstwa i oderwania od rzeczywistości przegrał wygrane wybory.
I to zestawienie Trzaskowskiego z człowiekiem, kojarzącym się z kompromitującą porażką i przyprawienie mu gęby reliktu przeszłości z Unii Wolności wydaje się być największym sukcesem sztabowców Jakiego. Patrząc rzetelnie, trudno bowiem wyraźnie wskazać, któremu z kandydatów chce się bardziej. Aktywność obu jest porównywalna, liczba spotkań, inicjatyw, bywania to tu, to tam, oscyluje na tym samym poziomie. Tym, co robi różnicę jest właśnie wrzucenie Trzaskowskiego w buty przynudzającego wujka Bronka, który nieustannie maltretuje nas swoimi niezręcznościami, okraszonymi solidną dawką bufonady.
Oczywiście, sztab Trzaskowskiego mu nie pomaga, wrzucając w jego imieniu do sieci dziwaczne, często samobójcze opowieści, które zaczynają żyć swoim życiem i stają się samospełniająca się przepowiednią, że kandydat PO dumnie kroczy przedeptaną przez Komorowskiego ścieżką ku politycznej katastrofie. Nie pomaga też sam kandydat, któremu wyraźnie brakuje wiecowego sznytu. Te potknięcia i niedociągnięcia znakomicie jednak przemiela propaganda pisowskiego pretendenta, wyraźnie nadająca ton warszawskiej kampanii, która karmi się nie siłą Patryka Jakiego, ale słabością Rafała Trzaskowskiego.