Pomysł prof. Matczuka musi budzić uśmiech politowania. To nie tylko wchodzenie w buty opozycyjnego PiS, ale także dzielny marsz po wydeptanych przez niego śladach w kierunku zwykłego sekciarstwa i chowu wsobnego. A skoro mamy powtórkę z rozrywki, to zgodnie ze znaną maksymą Karola Marksa historia musi powtórzyć się jako farsa. Już zresztą widzę ciąg dalszy tej inicjatywy: sejmowa podkomisja, parówkowi eksperci, biała księga, trotyl na konstytucji i zapewnienia wiecowych zapiewiajłów: „Zbliżamy się do prawdy! Zwyciężymy!”. Jeśli małpować PiS, to na całego.
Jest zresztą coś groteskowego w szerokim nurcie anty-PiS: tak bardzo próbuje odróżnić się od swoich adwersarzy, że coraz bardziej się do nich upodabnia. Obserwując dziś liberalną opozycję – zwłaszcza jej pozaparlamentarny nurt – trudno nie mieć poczucia déj? vu: tak jak w PiS i okolicach za czasów rządów PO-PSL, tak tam słychać nawoływania do zejścia do podziemia, stworzenia drugiego obiegu, alternatywnych wobec państwowych szkół i uniwersytetów (to już pomysły prof. Środy). I kiedy człowiek myśli, że bardziej absurdalnie być już nie może, wchodzi prof. Matczak – cały na biało – i wzywa do swojej wersji miesięcznic.
Jakby wszyscy ci mądrzy ludzie nie dostrzegali śmieszności, w którą popadają i która skutecznie przez osiem lat trzymała PiS w opozycji. Dopiero wyjście poza swój twardy elektorat, odwołanie się do realnych problemów Polaków, zwłaszcza tych ekonomicznych, przekonało, że na PO nie warto głosować i tylko w PiS nadzieja. Brnięcie w tanią imitację histerycznej opozycyjności Kaczyńskiego, zamiast osłabiać jego rządy, tylko je betonuje. Zadziwiające, że niektórym nadal tak trudno zrozumieć tę „oczywistą oczywistość”.