Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Tomasz Walczak komentuje: Po co nam prezydent?

2016-08-08 9:00

Rok prezydentury Andrzeja Dudy za nami. Jak było? Zależy, gdzie przyłożyć ucho. Dla jednych prezydent jest jak zbawca Polski, który czegokolwiek się dotknie, zamienia w złoto. Dla innych to najgorsza głowa państwa, "notariusz" PiS i ubezwłasnowolniony polityk, który swoimi podpisami pod każdą ustawą przesyłaną mu przez rząd bezrefleksyjnie składa podpisy. Ja się z kolei pytam, po co nam w ogóle prezydent?  

Co było do przewidzenia, Andrzej Duda jest oficerem armii dobrej zmiany. Trudno zresztą, żeby było inaczej. Na ludzi, którzy wynieśli go do władzy, przecież się nie obrazi i nie będzie im wkładał kija w szprychy. Nie on zresztą pierwszy. Tylko Lech Wałęsa potrafił się skłócić ze swoim zapleczem, co niemal nie skończyło się wojną domową. Reszta naszych prezydentów trzymała się swoich, nawet jeśli między małym a dużym pałacem panował chłód i atmosfera szorstkiej przyjaźni. Andrzej Duda doskonale się w tę tradycję wpisuje, choć nie ma ani takiej pozycji, ani takiego zaplecza, żeby w PiS z kimkolwiek o cokolwiek kruszyć kopie. Stąd przekonanie niektórych, że dał się zwasalizować przez Nowogrodzką.

Oczywiście, ta tradycja jest równie zła jak dzikie wojny Wałęsy. W pierwszym przypadku prezydent robi bowiem za zwykłego statystę, a w drugim za anarchistę. Ani jedno, ani drugie nie wnosi nic do rządzenia państwem. Tym bardziej że ośrodek decyzyjny i tak jest gdzie indziej. Nie na darmo i Donald Tusk, i Jarosław Kaczyński woleli być premierami, bo to szef rządu ma u nas realną władzę. Po co więc mnożyć byty ponad konieczność? Po co głowie państwa robić przykrość i udawać, że cokolwiek znaczy?

Jak już koniecznie chcemy mieć prezydenta, to niech będzie to rzeczywista rola reprezentacyjna - uściski dłoni, przecinanie wstęg, okolicznościowe przemówienia. Niech prezydent będzie ewentualnie arbitrem elegancji w życiu politycznym, a nie modelem z fantomową władzą. I nie wybierajmy go w wyborach powszechnych, ale zmuśmy parlament, by wybierał go większością 2/3 lub nawet 4/5 głosów tak, by skłóceni na co dzień przedstawiciele różnych plemion raz na kilka lat musieli się dogadać, komu powierzyć funkcję głowy państwa. Nie dość, że miałoby to walor wychowawczy, to jeszcze nikt by nie narzekał, że prezydent jest czyimkolwiek wasalem.

ZOBACZ: Nałęcz o Andrzeju Dudzie: "Poddaje się wręcz tresurze"

Nasi Partnerzy polecają