Obóz Narodowo-Radykalny od kilku lat ten czy inny polityk chce delegalizować jako organizację ekstremistyczną, odwołującą się do integralnego nacjonalizmu i głoszącego hasła antysemickie, ksenofobiczne i rasistowskie. Łatwo znaleźć zdjęcia członków tej organizacji z wyciągniętą w faszystowskim pozdrowieniu ręką. Swego czasu jedna z liderek ONR krzyczała w czasie demonstracji o „islamskich ścierwach”. Co więcej, nacjonaliści spod znaku falangi odwołują się do symboliki i działalności przedwojennego ONR, który – w zgodnej opinii, nawet endeków – był faszystowskim ruchem, który cenił sobie radykalizm Stalina i Hitlera, czerpiąc z nich wizję swojej działalności i program wyeliminowania Żydów oraz mniejszości narodowych, a także wprowadzenia narodowej dyktatury. Nie cofali się przed przemocą i w końcu sanacyjne rządy postanowiły organizację zdelegalizować. Dziś wątłe typki w piaskowych koszulach mogą zaprzeczać, że nie mają z tym wszystkim nic wspólnego, przedstawiając się jako młodzi patrioci, ale tak naprawdę to kontynuacja najgorszych polskich tradycji politycznych.
Biorąc to wszystko pod uwagę, istnieje duża pokusa, by całe to towarzystwo zdelegalizować, bo są zagrożeniem dla demokracji, którą chcą obalić. Można uznać argumentację Karla Poppera, który wprowadził termin paradoksu tolerancji – jeśli będziemy tolerować skrajne organizacje, niepodzielające tej wartości, mogą one doprowadzić do likwidacji tolerancji i ustanowienia dyktatury. Ważki to argument, ale wziąwszy pod uwagę, że ONR to w gruncie rzeczy niewielka grupka idiotów, nie powinniśmy robić im tej uprzejmości i czynić z nich męczenników, co mogłoby im napędzić zwolenników. Najlepszą metodą jest ignorowanie tej faszyzującej hołoty, bo karmi się ona rozgłosem. Im ciszej nad tą polityczną trumną, tym lepiej.