To jednak niejedyna osoba, która uczestniczyła w dramacie lokatorów, mających pecha mieszkać w budynkach objętych roszczeniami. Przez legislacyjną wolnoamerykankę nieruchomości, które kiedyś znacjonalizowano dekretem Bieruta, od lat trafiają w ręce cwaniaków, którzy z dawnymi właścicielami lub ich spadkobiercami nie mają nic wspólnego. Nie szczędzą potem sił i środków, by pozbyć się niechcianych lokatorów. Zamurowywanie okien, odłączanie wody i prądu, zrywanie dachu, a nawet podpalenia to klasyczny repertuar czyścicieli kamienic.
W grę wchodzą w końcu niewyobrażalne pieniądze, po które łatwo sięgnąć, gdy ktoś ma determinację i brakuje mu skrupułów. We współczesnym świecie nie ma pewniejszej inwestycji niż atrakcyjnie położona nieruchomość. Znany francuski ekonomista Thomas Piketty przekonuje od jakiegoś czasu, że zyski z kapitału (a zalicza do niego także nieruchomości) znacząco przewyższają zyski z pracy. Stare powiedzenie, że ciężką pracą ludzie się bogacą, można więc włożyć między bajki. W dzisiejszych czasach kariera od pucybuta do milionera jest coraz rzadszym zjawiskiem. Prawdziwe majątki zdobywa się więc albo dzięki pochodzeniu z bogatego domu, albo na niezbyt uczciwych operacjach, takich jak choćby dzika reprywatyzacja.
Nie dziwi więc, że chętnych, by wziąć w niej udział, nie brakuje. Tym bardziej, jeśli państwo swoją bezczynnością w zasadzie otwarcie do tego zachęca. Ani za bardzo nie przeszkodzi przejąć objętą roszczeniami nieruchomość, ani nie obrazi się, kiedy wykurzy się z niej niechcianych lokatorów. W końcu święte prawo własności prywatnej w naszym zdziczałym kapitalizmie stoi ponad wszystkim. Nawet jeśli ta własność zdobyta jest na ewidentnej krzywdzie innych i uderza w elementarne poczucie sprawiedliwości.
Zobacz: Zagadkowa śmierć w warszawskim lesie Kabackim- Ziobro wznawia śledztwo!