Wszystko wskazuje na to, że kluczową rolę w tej taniej imitacji Szekspira odegrają Jarosław Gowin i to, ilu posłów jego własnej partii zdecyduje się wystąpić przeciwko prośbom i groźbom PiS, by zagłosowali jednak za wyborami korespondencyjnymi, forsowanymi wbrew wszystkim i wszystkiemu przez Jarosława Kaczyńskiego. Zresztą to on i jego najbliższe otoczenie swoim uporem i stawianiem sprawy na ostrzu noża doprowadziły do sytuacji, w której na pewno Gowin jest już dziś mentalnie poza koalicją rządzącą. A kto wie, czy za chwilę nie znajdzie się tam i formalnie.
Ciągle jednak nie wiadomo, ile dywizji ma Gowin. Ilu polityków, których wprowadził do Sejmu, pójdzie za nim, a ilu wybierze obietnice dobrego życia pod skrzydłami PiS. No i pytanie, czy wygra w nich bieżący interes, czy instynkt przetrwania. Trwanie przy Gowinie może ich bowiem nie tylko odciąć od przywilejów władzy, które gwarantuje na razie PiS, ale też może się okazać ucieczką do przodu.
O Jarosławie Gowinie można wiele powiedzieć, ale jedno jest pewne – jest swego rodzaju barometrem, który wskazuje, w jakim aktualnie stanie jest obóz rządowy. Póki w nim jest, wszystko gra, kiedy zaczyna się z niego wypisywać, przyszłość ma cokolwiek niepewną. Pamiętamy, jak kilka lat temu w odpowiednim momencie wyczuł, że rządy PO-PSL dobiegają nieubłaganie końca i pora szukać nowych dróg, co doprowadziło go do rządzenia z PiS. Jego obecny bunt przeciw wyborom korespondencyjnym należy zapewne też czytać jako sygnał, że i ta władza jest już na ścieżce prowadzącej wprost do upadku. Jeśli politycy Porozumienia nie chcą w tym upadku uczestniczyć, powinni zapewne zdać się na instynkt Jarosława Gowina. Tylko ilu z nich dostrzega, jak jest on biegły w politycznym prawie dżungli?