Pani Bratkowska do niedawna nie była szerzej znaną postacią. Głośno o niej zrobiło się dopiero pod koniec grudnia, kiedy zapowiedziała w jednym z programów telewizyjnych, w których dyskutowano o aborcji, że jest w ciąży i na święta planuje tę ciążę usunąć. Nie mnie oceniać jej motywacje. Sam nie jestem zwolennikiem aborcji, ale nie odmawiam do niej prawa osobom, które uważają, że ludzki zarodek to jeszcze nie człowiek. Poruszamy się tu bowiem w sferze pewnej wiary, w której nie ma prawd absolutnych. Jest kwestia sumienia, a tu nie możemy stosować żadnej urawniłowki. Stąd prawo do aborcji, o które walczy pani Bratkowska popieram, bo wbrew temu, co mówią konserwatyści i prawicowcy wszelkiej maści, legalizacja aborcji nie doprowadzi nagle do „mordowania nienarodzonych dzieci”. Legalizacja przerywania ciąży do niczego nie zmusza. Daje tylko możliwość wyboru. Wyboru, którego i tak wiele kobiet na co dzień dokonuje, ale robią to w aborcyjnym podziemiu bez odpowiedniej opieki medycznej.
Pani Bratkowska nie jest jednak wymarzonym rzecznikiem prawa do aborcji. W jej wywiadzie dla weekendowej „Rzeczpospolitej” z pewnym zażenowaniem czytałem przytaczane przez nią argumenty, które miałyby przekonać ludzi, że legalizacja aborcji to nie koniec cywilizacji białego człowieka. Nie wiem, może to kwestia przepytującego, bo Robert Mazurek często dyskusję o aborcji sprowadzał do rynsztoka. Ale może to kwestia samej Katarzyny Bratkowskiej, bo kiedy rozmowa z aborcji przeszła na komunizm, nagle zaczęły padać z jej ust stwierdzenia tyle dziwne, co po prostu głupie.
„Nie było żadnych zbrodni komunizmu jako idei”- stwierdza pani Bratkowska. Owszem, sama idea nie morduje, ale w jej imię mogą ginąć miliony, a za komunizm musiało umrzeć milionów co najmniej kilkanaście. I to nie tylko w czasach stalinizmu, który dla Bratkowskiej jest wypaczeniem idei komunizmu. Także w czasach Lenina – człowieka, do którego Bratkowska czuje niejaki sentyment, bo czyż jest „jakikolwiek tekst, w którym namawiałby on do przemocy”? Otóż, może warto przypomnieć pani Bratkowskiej, że co prawda Lenin nie mordował książkami, ale to on stał na czele państwa, którego broniła stworzona z jego błogosławieństwem Czeka. „Państwo – aparat do systematycznego stosowania gwałtu i podporządkowywania ludzi gwałtowi” to cytat z Lenina właśnie. W imię tych słów, z inicjatywy Lenina stworzono pierwsze Gułagi i szeroki aparat represji dla myślących inaczej.
Nie wątpię, że Lenin był wybitnym umysłem, ale był także wybitnym zbrodniarzem. Wielu historyków zgadza się z tym, że jeśli pożyłby dłużej, w swoim geniuszu zbrodni przerósłby Stalina. Pani Bratkowska powołuje się też na Marksa, którego, jej zdaniem, w żaden sposób nie można zrównać np. z Berią. Owszem, ale Marks widząc, co z jego filozofią zrobił Lenin i kolejne pokolenia komunistów, pewnie strzeliłby sobie w głowę.
Szkoda, że pani Bratkowska zupełnie tego wszystkiego nie rozumie. Może dlatego pozwala sobie na festiwal bzdur, które opowiada o komunizmie. Może dlatego wolałaby mieszkać na Kubie niż w Stanach Zjednoczonych. Cóż, zapewne powinna tam pojechać i skonfrontować swoje wyobrażenia z praktyką. W ten sposób wyleczyłaby się ze swoich ciągot do tego „najbardziej proludzkiego, humanitarnego systemu” (sic!), tak jak wielu intelektualistów pokroju André Gide'a i Arthura Koestlera zaczadzonych leninowską interpretacją Marksa, którzy po pobycie z ZSRR szybko pozbyli się złudzeń co do projektowanego tam proletariackiego raju.