Sala obrad, Sejm

i

Autor: Piotr Bławicki

Ewa Siedlecka: To wyrok śmierci

2012-03-09 3:00

Czy politycy szykują kaganiec na media?

"Super Express": - Senat szykuje zmianę ustawy o prawie prasowym, która zakłada zastąpienie sprostowań obowiązkowymi odpowiedziami, publikowanymi pod groźbą grzywny. W kogo to najbardziej uderza?

Ewa Siedlecka: - Przede wszystkim w wydawców, którzy na swój koszt będą musieli publikować sążniste teksty, pisane przez rzeczników prasowych czy prawników. Najistotniejsza zmiana polega na zniesieniu zapisu, że "odpowiedź" może dotyczyć tylko tekstu, w którym naruszono dobra osobiste osoby, instytucji czy firmy, która chce publikacji odpowiedzi.

- Na czym dokładnie polegać będzie ta zmiana?

- Np. jeżeli napisze się tekst nawet chwalący jakieś ministerstwo, to ono może przesłać materiał dwukrotnie dłuższy od tego fragmentu tekstu, na który odpowiada. A treść byłaby np. taka:"Opisaliście Państwo naszą dobrą inicjatywę, ale mamy inne, równie świetne" - i tutaj następowałby wywód o owych wspaniałych pomysłach ministerstwa. Po prostu wzmiankowanie o kimkolwiek w tekście da mu prawo do publikacji odpowiedzi.

- Czyli polska gazeta przyszłości to taka, w której połowa tekstów pochodzi od redakcji, a połowa to odpowiedzi?

- Tak się może stać. Co gorsza, koszt odpowiedzi ponosi wydawca! Tutaj dochodzimy do ważnego problemu - dyskryminacji. Bo obowiązek tak rozumianych odpowiedzi dotknie przede wszystkim gazet papierowych. O ile dla internetowych serwisów publikacja odpowiedzi nie jest większym problemem - bo nie mają ograniczenia miejsca, to dla papierowych mediów to wyrok śmierci, bo papier kosztuje. To zabije gazety i jest sprzeczne z konstytucją. Można chronić godność i dobre imię osób dotkniętych publikacją, ale ten pomysł wcale temu nie służy.

- Nie uważa pani, że ten dyktat odpowiedzi może sprzyjać jakiejś formie cenzury redakcyjnej?

- Rzeczywiście, gazety papierowe mogą zacząć stosować zasadę, że lepiej nie pisać niczego krytycznego, by nie narażać się na odpowiedzi i związane z nimi koszty.

- Czyli jest to ograniczenie wolności słowa?

- Tak. A także naruszenie wolności gospodarowania. Bo tym jest przymus płacenia za cudze teksty, czyli dawania im miejsca na łamach papierowej gazety. Albo czasu w stacji radiowej lub telewizyjnej. Jest też naruszeniem zasady równości, bo nierówno dotknie poszczególne rodzaje mediów. A jeśli spowoduje autocenzurę - naruszy wolność słowa, prasy i dostępu społeczeństwa do informacji.

- Dochodzi jeszcze czynnik atrakcyjności prasy, która przestaje pisać o rzeczach kontrowersyjnych.

- Obawiam się, że w takiej sytuacji prasa ograniczy się do poradników. Tylko to będzie w miarę bezpiecznie.

Ewa Siedlecka

Publicystka "Gazeta Wyborczej"