„Super Express”: – Kandydat na ministra edukacji i szkolnictwa wyższego prof. Przemysław Czarnek wywołał poruszenie słowami o kobietach, które „przez ideologię neomarksizmu kulturowego” zmuszane są do rodzenia dzieci zbyt późno, po 30 roku życia, a z tego powodu spada dzietność, „bo ile taka kobieta może dzieci urodzić”. Pan na portalu społecznościowym ostro odciął się od wypowiedzi. I są głosy, że nie ma pan racji, bo atakuje pan profesora, będącego „ostoją konserwatywnych wartości”. Czemu pan to robi?
Tomasz Terlikowski: – Przede wszystkim nie chodzi mi tu o ministra Przemysława Czarnka – ani mi on brat, ani swat. Nie chodzi też w zasadzie o chrześcijańskie wartości. Ale o fakty. A fakty są takie, że pan minister powiedział ewidentną nieprawdę. Bo nie jest prawdą, że przez jakiś marksizm kulturowy kobiety zbyt późno decydują się na macierzyństwo i rodzą niewiele dzieci. Rzeczywistość jest inna.
– Spadek dzietności jest jednak faktem?
– Tak, ale przede wszystkim wynika nie z winy kobiet, ale często z niedojrzałości, braku odpowiedzialności mężczyzn. To wielu mężczyzn nie dorasta do roli mężów i ojców. Słabiej od kobiet wykształceni, nie są w stanie zadbać o byt swojej rodziny. To, że kobiety zdobywają wykształcenie, pracę, robią karierę zawodową, wynika z naturalnych zmian społecznych. A, że nie mają dzieci wynika często nie z faktu, że nie chcą mieć, ale nie mają z kim ich mieć. Bo to niedojrzali, niezaradni faceci, którzy w dodatku nie są w stanie zaakceptować lepiej wykształconych i doskonale radzących sobie w życiu kobiet, są tu największym problemem.
– Przyzna pan jednak, że minister Czarnek broni swą wypowiedzią pewnego tradycyjnego polskiego i chrześcijańskiego modelu rodziny?
– Nie polskiego i nie chrześcijańskiego. Na pewno taki model nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Bo to chrześcijaństwo wprowadza równouprawnienie. I nie ma nic wspólnego z modelem polskim. Bo w naszym kraju od wieków pozycja kobiety była w społeczeństwie bardzo silna. Ona oczywiście była zróżnicowana – inna była w rodzinach arystokratycznych, inna w rodzinach szlacheckich, a inna w chłopskich. Ale generalnie rola kobiety była znacząca, a nasz kraj był na przykład jednym z pierwszych, które wprowadziły prawa wyborcze dla kobiet. Więc w tym względzie analiza ministra na pewno nie jest trafna. Można powiedzieć owszem, że chodzi tu o obronę modelu tradycyjnego, ale to takiego tradycyjnego pruskiego modelu z XIX wieku. Modelu, w którym faktycznie rolą kobiet było jak najszybsze zostanie matką, podległość mężowi, jedynie rodzenie dzieci. Jednak od tego czasu pozycja kobiet się zmieniła. Są wykształcone, robią kariery. Ale problem polega nie na tym, że kobiety osiągają sukcesy a na tym, że mężczyźni są niedojrzali, nieodpowiedzialni, słabiej wykształceni. I jak napisałem – nie żadni neomarksiści, ale niedojrzali i nieradzący sobie z życiem faceci odpowiadają za to, że kobiety nie decydują się na dzieci. Po prostu często nie mają z kim. I jeszcze jedna istotna rzecz.
– Jaka?
– Postępujące zmiany społeczne sprawiają, że model, w którym kobieta robi karierę, będzie się umacniał. I jeśli już mówimy o myśli konserwatywnej, to nie ma ona polegać na szukaniu wyimaginowanych wrogów – to jest najprostsze, ale problemu nie rozwiązuje. Powinna polegać ona na szukaniu rozwiązań. I, na szukaniu czasem sojuszników, także nie po swojej stronie ideowej.
– Czyli?
– Tak się składa, że akurat jeśli chodzi o mniejszą liczbę urodzeń, to jest to problem, który zauważają wszyscy – zarówno lewicowcy, jak liberałowie, czy konserwatyści. I to oczywiste – jak nie ma urodzeń, to w pewnym momencie przestaje istnieć społeczeństwo. Ale na pewno w rozwiązaniu takiego problemu, jak ten, że rodzi się zbyt mało dzieci nie pomaga niedostrzeganie realnych przyczyn, a zrzucanie wszystkiego na neomarksistów czy innych wrogów. To wygodne, ale nie prowadzi do niczego.