Santos to nie wybryk amerykańskiej polityki. To może być jej przyszłość
„Super Express”: – Amerykańskie media wyliczyły, że w ciągu swojej prezydentury Donald Trump wypowiedział 30 tys. kłamstw. I choć w liczbie kłamstw nie ma sobie równych w polityce, to jeśli chodzi o ich jakość, ma poważną konkurencję – nowo wybranego kongresmena Partii Republikańskiej George’a Santosa. W jego przypadku nie ma nawet pewności, jak się naprawdę nazywa. W zasadzie jedyne, co jest pewne, to fakt, że w ub.r. został kongresmenem.
Łukasz Pawłowski: – Rzeczywiście, w przypadku Santosa kłamstwa przybierają niesamowitą skalę. Na różnych etapach swojej niedługiej kariery politycznej raz opowiadał, że jest bardzo biedny, innym razem, że jest bardzo bogaty. Raz słyszeliśmy, że posiada kilkanaście nieruchomości w Nowym Jorku, po czym okazywało się, że był eksmitowany z wynajmowanych mieszkań za niepłacenie czynszu. Opowiadał, że jego matka zmarła w czasie ataków na World Trade Center, ale prawda jest taka, że była w tym czasie w Brazylii. Ale padały z jego ust także kłamstwa, które grożą mu odpowiedzialnością karną.
– Jakie?
– Dotyczą one finansowania kampanii wyborczej. Okazuje się bowiem, że ten biedny George Santos, który startując w wyborach w 2020 r. deklarował, że zarabia 50 tys. dol. rocznie, w tym roku pożycza swojemu komitetowi wyborczemu 700 tys. dol. Kiedy zaczynają to weryfikować odpowiednie instytucje, zmienia swoje oświadczenie i stwierdza, że te pieniądze nie pochodzą od niego. W takim razie skąd pochodzą? Zresztą pieniądze są stałym elementem jego kłamstw. Choćby w kwestii tego, gdzie i dla kogo pracował.
– Co tu naściemniał?
– Opowiada o tym, że pracował dla największych firm na Wall Street, ale kiedy dziennikarze zaczęli pytać o jego zatrudnienie, okazało się, że żadna z tych firm nie ma go w bazie swoich pracowników. Nie dziwi więc, że kłamie także w sprawie swojego wykształcenia. Niesamowite jest to, że kłamie także w nieistotnych sprawach. Stwierdził np., że był bardzo utalentowanym siatkarzem w drużynie prestiżowej uczelni i że w czasie gry nabawił się kontuzji obu kolan. Oczywiście nie tylko nie grał w siatkówkę, lecz nawet nie uczęszczał na tę uczelnię.
– I ten siatkarski element swojej zmyślonej biografii akurat ukradł od kogoś innego…
– Tak, okazało się, że to historia z życia jego byłego szefa, którą sobie po prostu przywłaszczył. Niesamowite jest też to, że jego kłamstwa nie bywają niewinne, ale stają się wręcz obrzydliwe. Tak było np. wtedy, kiedy w klubie gejowskim w Orlando na Florydzie doszło do strzelaniny. Santos opowiadał, że wśród ofiar byli pracownicy jego firmy. Tymczasem nie ma żadnych dowodów, że tych ludzi zatrudniał. Gdy wyszło to na jaw, stwierdził, że owszem, nie pracowali dla niego, ale planował ich zatrudnić.
George Santos w grudniu został wybrany kongresmenem. Okazał patologicznym kłamcą
– Ktoś mógłby stwierdzić, że politycy lubią ubarwiać swoje biografie i nie ma w tym nic dziwnego.
– Owszem, coś takiego jest elementem folkloru politycznego i wielu polityków przyłapywano na ubarwianiu ich biografii, by zwiększyć swoje szanse wyborcze. Żaden jednak nie robił tego na taką skalę jak Santos. On kłamie w zasadzie we wszystkim. Zmyślił nawet swoje korzenie żydowskie i przekonywał, że jego rodzina pochodzi z Ukrainy, choć to nieprawda. Prawdą jest natomiast to, że wszyscy jego konkurenci wyborczy w okręgu, z którego startował, mieli pochodzenie żydowskie. Najwyraźniej stwierdził, że nie chce być gorszy. I oczywiście nie da się tego pochwalać, ale jeszcze jakoś można zrozumieć z kampanijnego punktu widzenia. Ale czemu miała służyć opowieść o karierze siatkarskiej, której nie miał, i to w szkole, do której nie chodził? Tego już zupełnie nie rozumiem.
– Do tego dochodzi fakt, że w sumie nie bardzo wiadomo, jak on się naprawdę nazywa, bo występował przez lata pod różnymi nazwiskami. Jego zdemaskowane kłamstwa można mnożyć. Partia Republikańska nie będzie chciała się go pozbyć?
– Rzeczywiście, można usłyszeć głosy z lokalnej Partii Republikańskiej, że sieć kłamstw, którą Santos utkał, jest niedopuszczalna i powinien zrezygnować. Stanowiska jednak nie straci, choć Kongres większością dwóch trzecich głosów mógłby pozbawić go mandatu. Wówczas jednak odbyłyby się wybory uzupełniające, które nie są w interesie republikanów.
– Na czym polega problem?
– Santos zdobył mandat w okręgu wyborczym, na który składają się bogate przedmieścia Nowego Jorku, zdominowanym do tej pory przez demokratów. I to niewątpliwie sukces polityczny Santosa, że udało mu się wyrwać tam mandat. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że republikanie mają w Izbie Reprezentantów tylko minimalną przewagę, to nie mogą sobie pozwolić na utratę nawet jednego głosu. Dlatego kierownictwo Partii Republikańskiej nie będzie naciskało na to, żeby Santosa pozbawić mandatu.
– Na swój sposób niesamowite jest to, że Ameryka o Santosie i jego kłamstwach dowiedziała się dopiero po wyborach. Niekończącą się epopeję demaskowania kolejnych zmyśleń rozpoczął dopiero w grudniu „New York Times”.
– Postać Santosa i jego kłamstwa są na swój sposób śmieszne i są pożywką dla amerykańskiej satyry politycznej, ale pokazują też wiele poważniejszych patologii amerykańskiej polityki. I choć rzeczywiście Ameryka o Santosie usłyszała dopiero po publikacji „New York Timesa”, to jeszcze przed wyborami o podejrzeniach wokół Santosa pisała lokalna gazeta.
– I, co ciekawe, gazeta o wyraźnie prorepublikańskich sympatiach.
– Tak, do tego stopnia republikańska, że redaktor naczelny sam był wcześniej kandydatem do Kongresu z tego okręgu z ramienia Partii Republikańskiej. Ta gazeta ostrzegała przed Santosem i mimo swoich sympatii politycznych poparła kandydata Partii Demokratycznej. Ta historia powinna więc też prowokować do dyskusji o jakości lokalnych mediów w Ameryce i do zainteresowania się sprawami lokalnymi. Informacje o podejrzeniach pod adresem Santosa się nie przebiły. Nie zainteresował się nią wtedy nawet „New York Times”, który oprócz tego, że jest nobliwą ogólnoamerykańską gazetą, jest przecież także lokalnym dziennikiem. Inny aspekt tej sprawy to kwestia weryfikacji kandydatur w ramach poszczególnych partii.
– Rzeczywiście, to też dziwne, że republikanie przepuścili taką kandydaturę.
– Każda partia prowadzi proces sprawdzania słabości swoich kandydatów. I w przypadku Santosa te wątpliwości się pojawiły, bo pracownikom jego sztabu zaczęły wychodzić historie – a przynajmniej ich część – o których teraz rozpisują się media. Namawiali Santosa, by zrezygnował ze startu, ale odmówił. W związku z tym wielu z tych pracowników zrezygnowało i odeszło ze sztabu. To jednak nie sprawiło, że Partia Republikańska wycofała tę kandydaturę. A przecież nie startował on po raz pierwszy.
– No właśnie, lokalni republikanie już go znali. Ale niedostatecznie dobrze.
– Tak, startował już w 2020 r. Kandydatem został w zasadzie tylko dlatego, że nie było innych chętnych. Okręg, z którego startował, był uznawany za dość bezpieczny dla Partii Demokratycznej i nikt się nie palił, żeby startować z niego jako konkurent demokraty. Ten wówczas dość łatwo wygrał i dziś otwarcie przyznaje, że niespecjalnie zajmowali się Santosem, wiedząc, że nie jest poważną kontrkandydaturą, i że nie chcieli tracić pieniędzy na prześwietlanie kandydata. W 2022 r zmieniono granice tego okręgu i stał się on bardziej konkurencyjny. Na tym skorzystał Santos. Zyskał też na tym, że jego konkurenci zignorowali ślady kompromitujących kłamstw. Skupili się głównie na jego związkach z Trumpem. Myśleli, że to wystarczy.
– Gdyby wiedzieli choć część tego, co się z tą kandydaturą kryje, w ogóle by się Trumpem nie zajmowali...
– Gdyby tylko chcieli przeznaczyć na prześwietlenie Santosa więcej pieniędzy i więcej czasu, mieliby niewyczerpane źródło kompromitujących historii. Okazało by się choćby, że ten konserwatywny republikanin swego czasu występował w Brazylii jako drag queen. Dowiedzieliby się, że Santos, uważający się za geja, który nigdy nie miał problemów z własną tożsamością, był przez kilka lat żonaty. Naprawdę trudno mi zrozumieć to, że w Ameryce, gdzie na kampanie wydaje się już miliardy dolarów, Partia Demokratyczna pożałowała grosza, by zająć się na poważnie Santosem.
– Santos to przyszłość amerykańskiej polityki? Od czasów Trumpa polityczni kłamcy i hochsztaplerzy mają się tam dość dobrze.
– Rzeczywiście, można się zastanawiać, czy jest on tylko wybrykiem amerykańskiej polityki, czy zapowiedzią jej przyszłości. Obawiam się, że jednak to drugie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę głęboką polaryzację w Stanach Zjednoczonych. Ona sprawia, że nawet najmarniejsi kandydaci cieszą się dużym poparciem wyborców swoich partii. Można sobie wyobrazić Kongres, w którym zasiada nie jeden taki Santos, ale kilkudziesięciu podobnych do niego patologicznych kłamców.
Rozmawiał Tomasz Walczak