Chodzi o posłów PiS – Dominika Tarczyńskiego (41 l.) i Arkadiusza Mularczyka (49 l.). Początkowo wydawało się, że wszystko jest jasne. Dominikowi Tarczyńskiemu nie udało się dostać do Parlamentu Europejskiego w wyborach w maju ubiegłego roku. Znany z zamiłowania do egzotycznych wakacji i futer polityk miał jednak szczęście – na horyzoncie majaczyło wyjście Wielkiej Brytanii z UE i wyjazd brytyjskich europosłów z Brukseli. Jedno ze zwolnionych przez nich miejsc miało przypaść Tarczyńskiemu, na co ten niecierpliwie czekał od maja. Miał powody, bo europarlament to finansowy raj. Miesięczna pensja w wysokości 38 tys. zł miesięcznie, do tego wysoka dieta. Do końca kadencji w 2024 r. można zarobić co najmniej 2 mln zł!
Tu jednak pojawia się problem, bo jak poinformował „Dziennik Gazeta Prawna”, chęć wyjazdu do Brukseli zgłosił też klubowy kolega Tarczyńskiego, poseł Arkadiusz Mularczyk. Ten miał przedstawić analizy prawne, które wskazują, że miejsce po Brytyjczykach należy się jemu, a nie Tarczyńskiemu. Wszystko przez to, że Dominik Tarczyński po nieudanych eurowyborach z powodzeniem startował do polskiego Sejmu.
– Odsyłam do opinii Biura Analiz Sejmowych. I tyle – tajemniczo skomentował nam sprawę poseł Mularczyk. Tarczyński zaś, po początkowej deklaracji, że porozmawia z nami o sprawie, stał się nieuchwytny. Czyżby skupił się na przygotowywaniu własnych analiz? Stawką są przecież miliony!