Oscar dla Idy. Zbigniew Rybczyński: Taka nagroda to nie przypadek

2015-02-24 3:00

Laureat Oscara, reżyser Zbigniew Rybczyński, komentuje sukces "Idy".

"Super Express": - Jak na pierwszego Oscara dla polskiego filmu fabularnego patrzy zdobywca pierwszego w historii Oscara dla Polski?

Zbigniew Rybczyński: - Niezależnie od tego, co kto głośno mówi, to Oscar jest dla filmowców symbolem i najwyższym wyróżnieniem. Warto zdać sobie sprawę, że Oscary przyznaje ok. 6 tysięcy członków Akademii Filmowej. I owszem, żeby oni chcieli film obejrzeć, dostrzec go, potrzebne jest szczęście, ale sama nominacja w gronie pięciu filmów, nie mówiąc już o nagrodzie, nie jest przypadkowa. I panu Pawłowi Pawlikowskiemu i całej ekipie, która pracowała na sukces "Idy", należy się wielki szacunek i gratulacje. Przyłączam się do nich. To moment wielkiego święta i trzeba to celebrować. Tym bardziej że mieli bardzo mocnego konkurenta.

- "Lewiatan"?

- Tak, "Lewiatan". To naprawdę filmowe arcydzieło i zwycięstwo nad nim podkreśla tym bardziej wagę "Idy". "Lewiatan" może być też szczególnie ważny dla Polaków, bo opowiada niestety nie tylko o rosyjskiej rzeczywistości, ale także w dużym stopniu o realiach wszystkich krajów postkomunistycznych, w tym Polski. Warto jednak dostrzec pozostałe polskie nominacje. W tym dla filmów krótkometrażowych - "Joanny" i "Naszej klątwy". Jestem szczególnie zdziwiony, że w swojej kategorii Oscara nie wygrała "Joanna". Nie powinni się jednak martwić. Rocznie na świecie powstaje być może kilkaset tysięcy filmów. A to oni zdołali się przebić. W Polsce nie brakuje młodych, zdolnych artystów. Powinniśmy się raczej martwić, czy w Polsce są warunki do tego, żeby się rozwijali.

- Przy okazji pięciu nominacji słyszałem raczej optymizm.

- Obym się nie mylił, ale w polskiej kinematografii w dużej mierze liczą się pieniądze publiczne. Nimi zarządzają urzędnicy i politycy. I niestety panuje tu wszechobecna korupcja, brak kompetencji, kolesiostwo. Cieszmy się z sukcesu, ale miejmy świadomość, że polskie filmy są bardzo niedofinansowane, zbyt wiele osób chce z tych pieniędzy wyżyć i ostatecznie na produkcję filmów trafia zbyt mało.

- Te nominowane debiuty pana zaskoczyły?

- Nie. Dlatego, że w Stanach nie zwraca się uwagi na wiek i dotychczasowy dorobek, ale patrzy na to, czy coś im się podoba, czy też nie. I bardzo cieszę się, że to jest pewna przepustka do dalszych kroków w świecie filmu dla tych młodych twórców. Natomiast muszą zdać sobie sprawę, że zderzą się w Polsce z rzeczywistością "Lewiatana" czy "Układu zamkniętego" Bugajskiego. Zostali jednak dostrzeżeni i będą mogli spróbować swoich sił na świecie. Choć muszą mieć świadomość, że stosunkowo najwięcej Oscar zmienia jednak nie w życiu reżysera, ale aktora. Choć mnie Oscar przydał się w końcu do czegoś innego (śmiech).

- Widziałem pański komentarz, że być może bez Oscara politycy by pana wykończyli.

- W tym sensie, że mój konflikt z politykami i urzędnikami we Wrocławiu zrobił się dzięki temu mojemu Oscarowi medialny. Przykre jednak było to, że polskie środowisko filmowe bało się i boi polityków, woli unikać tematu.

- Obserwuje pan te gale oscarowe przez lata. Dziś byłoby możliwe, żeby nagrodzony Oscarem spędził noc po przyznaniu statuetki w areszcie policyjnym?

- Rzeczywiście wyszedłem po wręczeniu Oscara na chwilę na papierosa i nie chciano mnie ponownie wpuścić, bo byłem w T-shircie i trampkach. Z samych wyżyn na samo dno aresztu w Los Angeles (śmiech). Trudno jednak po latach nie wspominać tego dobrze. Dziś byłoby to jednak niemożliwe. Blichtr, monitoring, wszędzie media. Sporo się jednak zmieniło.

Zobacz: Wielki pech Agaty KULESZY na Oscarach: Gdy wygraliśmy, akurat wyszłam z sali!

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Nasi Partnerzy polecają