Tomasz Terlikowski: Ta pamięć to przerażanie elit

2010-07-13 14:45

Zapomnieć o Smoleńsku - to główny aksjomat obecnej polityki PO i prezydenta. I to z niego wynika, absurdalna wydawałoby się, walka z krzyżem przed Pałacem Prezydenckim.

10 kwietnia 2010 r. powinien być w polskiej historii momentem zwrotnym. Absurdalny wypadek (a może wcale nie wypadek) pozbawił życia niemal setkę polityków, w tym - co symboliczne - prezydentów II i III Rzeczpospolitej. Ludzie wyszli na ulice, do trumien ze zwłokami ofiar ustawiały się ogromne kolejki, a solidarność międzyludzka manifestowała się niezwykle mocno. Pokazała się Polska solidarna, republikańska, przywiązana do wartości i polskości. I to wywołało przerażenie elit. Grzegorz Miecugow zaczął opowiadać o budzących się "demonach patriotyzmu", Agata Bielik-Robson o "nekrofilii" Polaków. Szybko pojawił się też Janusz Palikot, który opowieściami o "krwi na rękach prezydenta" miał obrzydzić tamte wydarzenia.

I właśnie tamto przerażenie (wzmocnione dobrym wynikiem Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich) jest przyczyną obecnej awantury o krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Jego przeciwnikom nie przeszkadza bowiem jego symbolika religijna, ale fakt, że odsyła on do tamtych wydarzeń. A rządzący obecnie Polską i ich zwolennicy mają świadomość, że jeśli Smoleńsk nie zostanie zapomniany (lub ośmieszony), to nie sposób zachować będzie społeczną zgodę na post- (a w zasadzie pseudo-) politykę, jaką dotąd prowadzono. I dlatego tak bardzo starają się nie tylko usunąć z przestrzeni publicznej wszystkie symbole przypominające tamte wydarzenia, ale także ignorują wszystkie nieścisłości, braki czy niedoskonałości śledztwa.

Amnezja jest priorytetem obecnych elit z przyczyn bardzo prostych. Otóż Smoleńsk 2010 i to niezależnie od jego przyczyn obnaża katastrofalną słabość polskiego państwa. Jeśli był to tylko wypadek, to jest on konsekwencją całego ciągu zaniedbań i błędów, zarówno w wojsku, jak i we władzach cywilnych. Nie byłoby też tej katastrofy, gdyby nie to, że premier Donald Tusk zdecydował się wejść w grę, którą rozpisała rosyjska dyplomacja, by ośmieszyć Lecha Kaczyńskiego. Jeśli zaś była to (co bada, warto przypomnieć, prokuratura) jakaś forma zamachu, to również przyczyną jest słabość naszego państwa. Skutkiem jego słabości jest także to, co dzieje się obecnie po stronie rosyjskiej ze śledztwem, które skupia się na dowodzeniu niewinności Rosjan. I jedno, i drugie kwestionuje dość mocno mit najwspanialszego państwa, jakim ma być III RP, a także pokazuje, że wzmocnienie Rzeczpospolitej (o którym nic lub niemal nic nie mówi PO) pozostaje zadaniem do wykonania. O wiele wygodniej jest jednak udawać, że nic się nie stało, niż zabrać się do ciężkiej pracy reformowania państwa i walki o suwerenność Polski.

Walka z krzyżem, na jaką zdecydowała się obecna władza, ma jednak jeszcze jeden cel. Chodzi (a widać to doskonale po wypowiedziach zarówno Pawła Grasia, jak i samego Bronisława Komorowskiego) o skłócenie części konserwatywno-katolickiej opinii publicznej z hierarchią. Sugestie, by sprawę krzyża załatwił Kościół (choć to nie on postawił ten symbol), są tego najlepszym dowodem. Tak Graś, jak i sam Komorowski mają pełną świadomość, że usunięcie krzyża przy pomocy służb miejskich czy policji wywołałoby gigantyczny skandal. Próbują więc zepchnąć to na hierarchię, licząc na to, że nie będzie ona chciała otwartej wojny z władzami. Problem polega tylko na tym, że jeśli metropolita warszawski rzeczywiście się na takie działania zdecyduje, to dla odmiany wywoła silną reakcję części (niemałej i często najbardziej zaangażowanej) warszawskich katolików, w tym także księży. PO będzie to oczywiście na rękę, bo dzięki niemu będzie można przeciwstawiać (na nowo) katolików toruńskich i łagiewnickich i przekonywać, że głównym problemem polskiego Kościoła jest jego upolitycznienie. Straty zaś poniesie Kościół…

Wszystko to pokazuje, że krzyż powinien zostać na swoim miejscu. I spokojnie przypominać tam o tym, co wydarzyło się 10 kwietnia. Będąc także groźnym memento dla tych, którzy chcą udawać, że trzy miesiące temu nic ważnego się nie wydarzyło.

Tomasz P. Terlikowski

Redaktor naczelny portalu Fronda.pl