Minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski

i

Autor: Instagram Minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski

Szef MEN uspokaja: szkoły nie są bardziej niebezpieczne niż urzędy czy zakłady pracy

2020-08-31 7:09

Wprowadzone przez nas procedury są uzgodnione z Głównym Inspektorem Sanitarnym i ministrem zdrowia. Biorąc pod uwagę to, co dzieje się w innych krajach europejskich, wydaje się, że są to optymalne rozwiązania na obecny etap epidemii. Na wszelki wypadek są również przygotowane procedury, które mówią o zastosowaniu ostrzejszych środków, gdyby zagrożenie epidemiczne było większe - mówi w rozmowie z "Super Expressem" minister edukacji, Dariusz Piontkowski

„Super Express”: – Dobrze pan ostatnio sypia?Dariusz Piontkowski: – Przede wszystkim niewiele mam czasu na sen, bo pracy jest dużo. Natomiast wydaje się, że przygotowaliśmy takie procedury, które pozwolą na bezpieczny powrót do szkoły.– W MEN nerwowo nie jest?– Nerwy próbują wprowadzić politycy opozycji i część mediów.– Jak sądzę, to nie próba wprowadzania nerwowości, ale pytania o to, czy zrobiono wszystko, co można, by w szkołach było bezpiecznie.– Dlatego staramy się na wszystkie pytania i wątpliwości odpowiadać. Oczywiście część spraw dotyczących rozpoczęcia roku szkolnego jest w gestii nie tylko MEN, ale także Ministerstwa Zdrowia, Głównego Inspektora Sanitarnego czy Ministerstwa Infrastruktury, ale ponieważ gros pytań trafia do nas, staramy się na nie odpowiedzieć, tak aby nikt nie miał wątpliwości, że szkoły są bezpieczne.– W piątek zorganizował pan konferencję prasową z samorządowcami i dyrektorami szkół. Jedna dyrektorka polecała, by wyłączyć negatywne myślenie, bo jak będziemy wierzyć, że będzie katastrofa, to się katastrofa wydarzy. Sugerowała więcej optymizmu. Optymizm to główna broń w walce z koronawirusem w szkołach?– Oczywiście, że nie. Ale przypomnę, że nawet lekarze mówią, że pozytywnie nastawiony pacjent ma dużo większe szanse na wyleczenie. A jeśli chodzi o przygotowanie do rozpoczęcia nowego roku szkolnego, to przygotowaliśmy rozwiązania prawne – wytyczne, rozporządzenia, działania komunikacyjne i informacyjne skierowane do dyrektorów, nauczycieli, rodziców, uczniów, a także samorządów. Odpowiadamy na mnóstwo pytań, jakie są reguły funkcjonowania szkół od 1 września, jak będzie wyglądała organizacja pracy szkół i placówek. Pojawiają się obawy, ale przytłaczająca większość rodziców, nauczycieli i uczniów, co potwierdzają sondaże, chce powrotu do nauki stacjonarnej.– Chęć powrotu to jedno, obawy o bezpieczeństwo to drugie. Procedury, które przygotowaliście, niektórym wydają się niewystarczające, a sam MEN robi za mało, by szkołom w przygotowaniach pomóc. Co pan na te zarzuty?– Wprowadzone przez nas procedury są uzgodnione z Głównym Inspektorem Sanitarnym i ministrem zdrowia. Biorąc pod uwagę to, co dzieje się w innych krajach europejskich, wydaje się, że są to optymalne rozwiązania na obecny etap epidemii. Na wszelki wypadek są również przygotowane procedury, które mówią o zastosowaniu ostrzejszych środków, gdyby zagrożenie epidemiczne było większe. Jeśli natomiast zagrożenie byłoby znaczne, jest możliwość przechodzenia na tryb nauki hybrydowej lub zdalnej.– Tak jak słucham głosów ze środowiska nauczycielskiego, to tam pojawia się zarzut pod adresem MEN, że całą odpowiedzialność za funkcjonowanie szkół zepchnęliście na samorządy i dyrektorów, ale nie dajecie im jednocześnie swobody działania. Od razu pokazało to Zakopane, gdzie chciano przesunąć rozpoczęcie roku szkolnego na koniec września. MEN kategorycznie się na to nie zgodził…– Musimy mierzyć się z dwoma sprzecznymi postulatami. Z jednej strony oczekiwanie, że MEN powinien odpowiadać za wszystko, podejmować wszystkie, także lokalne, decyzje, a z drugiej przekonanie, że dyrektorzy czy samorządy dostały za mało swobody w reagowaniu na sytuację epidemiczną.– MEN więc poszedł na kompromis – dyrektorzy biorą odpowiedzialność, ale mają związane ręce, jeśli chcieliby szybko zareagować.– Jest inaczej. MEN dał wytyczne, które określają ogólne ramy, pozwalające zachować reguły bezpieczeństwa, ale pozwalają dyrektorom reagować na sytuację, która uwzględnia specyfikę danej placówki: wielkość szkoły, szerokość korytarzy, liczbę budynków w zespole placówek i oczywiście liczbę uczniów czy nauczycieli. Takie elementy trudno uregulować na poziomie ministerstwa. Rozwiewając wątpliwości: jest taki etap, na którym o dalszych działaniach, zwiększających restrykcje w szkołach, powinni decydować fachowcy. Są nimi przedstawiciele inspekcji sanitarnej i to dlatego im zostawiliśmy ostateczną decyzję, czy dana placówka powinna przejść na inną niż stacjonarna formę nauczania czy nie.– Czemu dyrektor nie może zdecydować o tym sam?– Dyrektor szkoły nie jest lekarzem ani epidemiologiem, a przy tym może być poddawany pewnym naciskom, może mieć subiektywne spojrzenie. Dlatego to inspektorat sanitarny jest właściwym organem do wydania zgody na takie, a nie inne działania.– Ale czy to nie oznacza paraliżu decyzyjnego? W momencie, kiedy trzeba działać, najpierw trzeba przejść przez biurokratyczną ścieżkę.– Jest określona procedura działania. Wiadomo, co ma robić dyrektor, gdy pojawi się podejrzenie zakażenia u osoby ze szkoły. Wówczas taka osoba ma być izolowana, trzeba skontaktować się z lekarzem, a jeśli to dziecko – musi odebrać je rodzic. Jeśli jest realne zagrożenie koronawirusem, inspektor sanitarny rozpoczyna dochodzenie epidemiologiczne. Odizolowanie osoby podejrzanej o zakażenie sprawia, że jesteśmy w stanie zabezpieczyć inne osoby przed zarażeniem. Jeśli będzie potwierdzony przypadek zakażenia, wówczas uczniowie i nauczyciele, którzy mieli bliski kontakt z zakażonym, będą poddani kwarantannie. Nie ma zatem potrzeby wydawania decyzji z sekundy na sekundę.– To wróćmy do Zakopanego. Czemu zareagowaliście na ich działania?– To jest próba działania władz, które nie mają nic wspólnego z racjonalnym postępowaniem przeciw epidemii. I jeszcze na dodatek próbowano łamać prawo.– Wielu podkreśla, że zostawiacie zbyt dużo przygotowań w rękach samorządów i to one będą musiały ponieść ich ogromne koszty. A wiemy, że samorządy są różne. Są bogate, które na to stać, i biedne, które na takie luksusy nie bardzo mogą sobie pozwolić. Jest pretensja do MEN, że tego zróżnicowania nie wzięliście pod uwagę.– Kilka faktów. Po pierwsze, duża część samorządowców to po prostu politycy, związani z partiami politycznymi i raczej nie wyrażają stanowiska samorządów, ale stanowisko partyjne. Szczególnie ci związani z totalną opozycją. To oni starają się rozprzestrzeniać nieprawdziwe informacje i mnożą problemy. Po drugie, ustawa o samorządzie terytorialnym jasno wskazuje, że prowadzenie szkół jest zadaniem własnym samorządów i to one są zobowiązane do tego, aby zabezpieczyć szkoły i wyposażyć je w środki ochrony osobistej. Zdajemy sobie jednak sprawę, że sytuacja epidemii jest sytuacją nadzwyczajną. Dlatego rząd, już w okresie od marca do czerwca, przekazał samorządom kilka milionów litrów płynów dezynfekujących. Teraz dodatkowo Ministerstwo Zdrowia umożliwia każdej szkole, która tego potrzebuje i złoży zamówienie, dostarczenie płynu dezynfekującego i maseczek. Do 1 września do szkół i placówek oświatowych trafi blisko 5 mln litrów płynów i 20 mln maseczek. Docelowo te ilości będą jeszcze zwiększone w miarę zapotrzebowania. Dodatkowo przedszkola, szkoły i placówki oświatowe otrzymają około 75 tys. bezdotykowych termometrów.– Tych środków wystarczy?– Żadna szkoła nie zostanie bez wsparcia w tej kwestii. Podkreślam, że mamy przewidzianych kilka milionów litrów płynów dezynfekujących, kilkadziesiąt milionów maseczek. Dodatkowo MZ wraz z Agencją Rezerw Materiałowych zakupiły kilkadziesiąt tysięcy termometrów bezdotykowych, które również przekażemy szkołom. To realna pomoc, ale pamiętajmy jeszcze o jednym.– O czym?– Brak stacjonarnej nauki od marca do czerwca sprawił, że samorządy zaoszczędziły na wydatkach oświatowych. Nie było dowozu dzieci do szkół, nie było potrzeby ogrzewania szkół wysokimi temperaturami, zużywano mniej środków higienicznych, mniej energii elektrycznej, mniej było płatnych zastępstw dla nauczycieli. Oszczędności są więc znaczne i mamy nadzieję, że samorządy nie wydały tych pieniędzy na kolejną strefę relaksu, ale będą w stanie spożytkować je na dodatkowe zabezpieczenie szkół, jeśli taka będzie potrzeba. Przypomnijmy, że reguły, które wprowadziliśmy, nie wymagają jakichś nadzwyczajnych zakupów.– Mówił pan przed weekendem, że 50 mln zł ma być przeznaczone na szkolenia dla nauczycieli z nauczania zdalnego. Nie dało się tego zorganizować wcześniej? Od wiosny wiadomo, że były z tym problemy i można było się przygotować, a nie zostawiać to na ostatnią chwilę.– Po pierwsze, ośrodki metodyczne są w gestii samorządów. Szkoda, że niektóre samorządy nie patrzą uważnie na swoje zadania. To samorządowe ośrodki metodyczne powinny także prowadzić takie szkolenia. Od dawna wskazywaliśmy, że są one potrzebne. I je zrobiliśmy. Część szkoleń organizowana jest ze środków znajdujących się w dyspozycji ministra cyfryzacji. To program „Lekcja: Enter” i te szkolenia są realizowane online. Przekazanie dodatkowych 50 mln musieliśmy uzgodnić z Komisją Europejską, a procedury unijne i krajowe są długotrwałe. Nie mogliśmy tych środków z dnia na dzień przesunąć, dlatego trzeba było na to chwilę poczekać.– O swoje bezpieczeństwo martwią się nie tylko uczniowie i ich rodzice, ale także nauczyciele. Zwłaszcza ci starsi, których w systemie edukacji nie brakuje. Słyszymy, że już rezygnują z pracy, bojąc się tego, co czeka ich w szkołach. Nie boi się pan, że nie dość, że szkoły będą walczyć z koronawirusem, to będą się jeszcze zmagać z brakiem kadry nauczycielskiej?– Epidemiolodzy podkreślają, że nie wiek jest głównym czynnikiem sprzyjającym zakażeniom, ale ogólny stan zdrowia i ewentualne choroby współistniejące. Sam fakt, że ktoś ma 50 czy 60 lat, wcale nie świadczy jeszcze o jego stanie zdrowia. Czasami osoby starsze są zdrowsze niż osoby młodsze. Po drugie, szkoła nie jest szczególnym miejscem, w którym nagle wszyscy zostaną zakażeni. Nie są bardziej niebezpieczne niż urzędy czy zakłady pracy. One normalnie funkcjonują i nie są wcale głównymi ogniskami zachorowań na koronawirusa.– Nauczyciele pana zdaniem nie mają szczególnych podstaw do obaw?– Badania wskazują, że dzieci nie tylko rzadziej na niego chorują, ale rzadziej są też nosicielami koronawirusa. I na koniec, jak już wspominałem, przygotowaliśmy konkretne procedury działań, które mają ograniczyć ewentualność zarażenia i rozwoju choroby. Jeśli będziemy przestrzegać tych reguł, ryzyko zarażenia będzie na podobnym poziomie jak w innych miejscach, w których się poruszamy. My próbujemy dopasować to, co dzieje się w szkołach do sytuacji, która dzieje wokół. Ważne, aby w tym wszystkim zachować zdrowy rozsądek i rozwagę.Rozmawiał Tomasz Walczak