Przy czym chodzi nie o tak dziś modny Trybunał Konstytucyjny, ten, który dla jednych był świętością, a dla drugich upolitycznionym, wysuniętym posterunkiem wroga, i teraz, po zmianach, jest dla jednych i drugich tym samym tylko na odwrót. Chodzi o Trybunał Stanu. Dopiero co Tomasz Siemoniak, minister obrony w rządzie PO, zapowiedział postawienie przed szacownym ciałem Antoniego Macierewicza, ministra obrony w rządzie PiS. W ten sposób Macierewicz dołączył do Andrzeja Dudy, Beaty Szydło, Jarosława Kaczyńskiego i wszystkich innych polityków PiS, których Platforma z Nowoczesną postawią przed wspomnianym Trybunałem. Zresztą już wcześniej PO stawiała przed nim Mariusza Kamińskiego i Zbigniewa Ziobrę. To znaczy mówiła, że stawia, podobnie jak PiS w 2005 roku miał przed Trybunałem postawić Kwaśniewskiego, Millera i kilka innych osób, a po 2015 roku pół rządu PO, z Tuskiem na czele.
Ma to wszystko tyle wspólnego z rzeczywistością, co komputerowe strzelanki z lat 90. z prawdziwą wojną. By postawić ministra przed Trybunałem Stanu, potrzeba co najmniej 276 posłów, trzy piąte parlamentu, a to raczej nie zdarzy się ani PiS, ani PO. I może dobrze, uwzględniając, że jedyną znaną osobą postawioną przed Trybunałem był Emil Wąsacz, minister skarbu w czasach rządu Buzka, który kilkanaście lat się w tych sprawach procesuje i pewnie jeszcze kilkanaście będzie.
A jaki morał z tego wszystkiego i po co o tym w ogóle pisać? Po to, że pojawia się poważne pytanie, czy faceci, którzy są niepoważni, gdy komuś grożą, potrafią być poważni w jakiejkolwiek innej sprawie.
Zobacz także: Sławomir Jastrzębowski: Gest Kozakiewicza wykonany Misiewiczem