Prywatyzacja? U nas przebiegała na tak niejasnych zasadach i z takim ominięciem prawa, że do dziś to słowo kojarzy się ludziom ze złodziejstwem, a nie z pozbywaniem się przez państwo niepotrzebnego mu mienia. Sprzedawanie wielu zakładów zagranicznym inwestorom, którzy powinni być dla Polski dobrodziejstwem, wyglądało często tak, że owi inwestorzy za lepsze pieniądze wyprzedawali grunt po likwidacji owych zakładów. Dość dokładnie opisał to prof. Witold Kieżun w swojej książce "Patologie transformacji". Powinni ją sobie Ukraińcy poczytać.
Bo u nich było jeszcze weselej. Tamtejsze elity nie potrzebowały Siemensa czy innego zakładu z Niemiec. Same wprost rozkradły Skarb Państwa, tworząc jedne z największych w Europie majątków. Takich wybitnych doktorów Kulczyków, których geniusz finansowy polegał na odpowiednich powiązaniach politycznych, a patriotyzm na lokowaniu swoich pieniędzy w rajach podatkowych, Ukraina miała na pęczki.
Ukrainę należałoby też pochwalić za całkowity brak dekomunizacji, lustracji, za to, że ludzie dawnego sowieckiego aparatu bezpieczeństwa odgrywali tam większą rolę nawet niż u nas. Dużo gorzej funkcjonowało tam prawo. Urzędnicy byli jeszcze bardziej bezczelni w wymuszaniu łapówek. A policja jeszcze bardziej bezradna w chwytaniu przestępców i jeszcze skuteczniejsza w gnębieniu zwykłego obywatela. Przecież te wszystkie sukcesy polskiej transformacji początku lat 90. Ukraińcy już mieli. A teraz cudze chwalą, swego nie znają. Skąd ta skromność? Naprawdę, w Kijowie poszło dużo rzeczy sprawniej niż u nas. Tylko nie wiadomo, czemu Balcerowicza odradzał ponoć sam Saakaszwili. Zapewne jest to bez związku z tym, że nasz zacny profesor doradzał rządowi Gruzji przez kilka lat, więc gruziński polityk znał go jak zły szeląg, o przepraszam, największy skarb.
Zobacz także: Leszek Miller komentuje: Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe