
Niemcy zostawiają nielegalnych migrantów w Polsce
Gdy na spokojnej niegdyś willowej dzielnicy - szczecińskim Pogodnie, na jednym ze skwerów przy ul. Mickiewicza pojawiło się kilku migrantów, mieszkańcy zaczęli wrzucać do sieci filmy i zdjęcia. „Widać, że włóczą się bez celu” - grzmieli w komentarzach zmartwieni obywatele.
Kilka dni później, podczas rodzinnej wycieczki w pobliżu przejścia granicznego Lubieszyn, pan Adrian zauważył białego vana na niemieckich numerach i wychodzących z niego subsaharyjskich mężczyzn. Gdy siedmioosobowa grupa wsiadła do pojazdu polskiej Straży Granicznej i Żandarmerii Wojskowej wyciągnął telefon i zaczął nagrywać. - Jak to możliwe, że niemieccy policjanci w nieoznakowanym pojeździe przyjeżdżają do Polski i zostawiają tu migrantów? - pytał pan Adrian. Jego relację w kilka dni obejrzały miliony internautów. Wielu zaczęło dopytywać o podstawy prawne takich praktyk. Okazało się, że są to readmisyjne przekazania przybyszów, którzy musieli przekroczyć naszą zachodnią granicę i przebywali nielegalnie na terenie Niemiec. Stamtąd, na podstawie rozporządzenia Dublin III — kluczowego elementu Wspólnego Europejskiego Systemu Azylowego, są odsyłani do Polski. Konwencja dublińska zakłada, że każdy kto ubiega się o azyl, musi złożyć wniosek i oczekiwać na jego rozpatrzenie w pierwszym państwie UE, do którego dotarł.
Co się dzieje z migrantami?
Obywatele Somalii, Erytrei czy Sudanu trafiają na polską ziemię bez dokumentów. Straż graniczna wręcza im jedynie zaświadczenie o trwającej procedurze azylowej, w ramach której muszą stawić się raz w tygodniu na kontroli w placówce. Nikt nie wie gdzie śpią i kto finansuje ich pobyt. Wielu uważa, że gdy obywatele rozpoczęli oddolny protest w formie straży na granicy, dziś zwroty migrantów odbywają się na terenie Niemiec, dlatego celem patroli granicznych jest przeczesywanie zielonej granicy i nagłaśnianie przerzutów.
Relacja naszej reporterki
Podczas jednego z nich kilka dni temu, kiedy byliśmy na granicy Polski z Niemcami, na własne oczy widziałam radiowóz niemieckiej policji krążący wzdłuż leśnego duktu. Gdy podeszliśmy z kamerą zapytać o komentarz, odjechali. Choć w imieniu prawa zwroty przybyszów są legalne, wiele osób na granicy uważa, że nigdy nie powinny mieć miejsca. - Jeśli państwo nie jest w stanie zadbać o nasze bezpieczeństwo, zrobimy to sami! - powiedziały nam kilka dni temu osoby z którymi się spotkaliśmy. I podkreślały, że nie ustąpią. - Zaprosiła ich pani kanclerz Merkel. Jeżeli kogoś zaprasza się do domu, to nie odsyła się ich do sąsiadów - dodawał pan Leszek, który od wielu dni koczuje na przejściu granicznym w Lubieszynie.
Nie jesteśmy bojówkarzami
Tymczasem premier Donald Tusk poinformował, że decyzja o przywróceniu kontroli na granicy z Niemcami i z Litwą jest konieczna, aby zredukować do minimum niekontrolowane przepływy migrantów. Choć zryw na przejściu w Lubieszynie był oddolny, dziś łączy się go z Robertem Bąkiewiczem i samozwańczym Ruchem Obrony Granic. - Nie jesteśmy bojówkarzami - mówią ludzie na granicy i apelują do polityków, aby nie wciągali ich w walki polityczne. Cały reportaż z granicy Polski z Niemcami można oglądać na kanale YouTube "Super Expressu".