„Super Express”: - 27 sierpnia w Warszawie miała miejsce premiera wyreżyserowanego przez panią filmu „Radosław” poświęconego postaci Jana Mazurkiewicza i jego żołnierzy...
Małgorzata Brama: - Film powstał na zlecenie Związku Powstańców Warszawskich. Motywem było to, że jego postać jest prawie nieznana.
To jest zadziwiające i zarazem bardzo smutne...
- Jego żołnierze uznali, że to już ostatni dzwonek, aby to zmienić – aby mogli jeszcze dać świadectwo swoich kontaktów z nim. Podoba im się moja twórczość – w całości jest ona poświęcona Powstaniu Warszawskiemu – i dlatego wybrali mnie. Film współfinansował Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych. Trochę pieniędzy dostałam od Ministerstwa Obrony Narodowej.
- Film jest fabularyzowanym dokumentem...
Tak. Żyjemy w czasach medialnych i myśląc o tym, aby film miał jak największą oglądalność chciałam obsadzić w roli głównej jakąś gwiazdę. Ireneusza Czopa poznałam na przedpremierowym pokazie „Pokłosia” i od razu zobaczyłam w nim „Radosława”. Miałam to szczęście, że się zgodził zagrać – spodobał mu się scenariusz – i okazał się nie tylko świetnym aktorem, ale też bardzo fajnym człowiekiem. Powstańcy cały czas przychodzili na plan filmu i gdy pierwszy raz zobaczyli go w scenach sprzed Powstania, kiedy był w garniturze, to byli nastawieni sceptycznie. Ale już gdy zobaczyli go w mundurze, to jednoznacznie orzekli: o, to nasz „Stary”. Bo tak nazywali między sobą „Radosława”.
- Jak skonstruowany jest film?
- Narratorem jest sam Jan Mazurkiewicz ps. „Radosław” – jego oryginalne meldunki, które zostały mi udostępnione przez Centralne Archiwum Wojskowe. Sceny fabularne – odtwarzające treść owych meldunków – są przeplatane współczesnymi wypowiedziami jego podkomendnych.
- Pułkownik Jan Mazurkiewicz dowodził zgrupowaniem nazwanym jego pseudonimem. W jego skład wchodziły m.in. następujące bataliony: „Zośka”, „Broda”, „Czata 49”, „Parasol, „Miotła”, „Pięść”. To byli najlepiej wyszkoleni i najlepiej uzbrojeni żołnierze Armii Krajowej walczący w Powstaniu Warszawskim. To właśnie dzięki nim możliwe jest dzisiaj propagowanie kultu Powstania pod wizją niejako równej walki Powstańców z Niemcami – stąd koszulki, teledyski i inne „gadżety”, na których Powstaniec to osoba w panterce, w hełmie, z bronią w ręku i w postawie atakującej. Tymczasem reprezentatywna rzeczywistość Powstania to był brak broni i oddawanie pozycji za pozycją okupywane stratami prawie wyłącznie po stronie polskiej. I „Radosław” doskonale to rozumiał – uznał, że ta walka nie może się zakończyć zwycięstwem Polaków – ale jako żołnierz wypełniał rozkazy dowództwa i wywalczył dla niego legendę 63 dni heroicznych walk...
- Już drugiego sierpnia meldował, że ma amunicji na pół godziny walki. Prosił Komendę Główną o pozwolenie na wyprowadzenie żołnierzy do Puszczy Kampinoskiej. Ale nie dostał na to zgody i zaczął się buntować. Dlatego dowództwo przydzieliło go do sił podpułkownika Karola Jana Ziemskiego ps. „Wachnowski”. Ale, uwaga, „Radosław” też był podpułkownikiem, więc „Wachnowskiego” natychmiast awansowano na pułkownika.
- Zwyciężyło w niż żołnierskie zdyscyplinowanie i ostatecznie nikt w Powstaniu nie zabił więcej Niemców niż żołnierze „Radosława”. Mimo to uchodzi za postać kontrowersyjną...
- Zwłaszcza emigracja uważała go za zdrajcę. Uważano, że poszedł na współpracę z komuną.
8 września 1945 r. wystosował apel do żołnierzy AK, aby się ujawnili. Posłuchało go ok. 50 tys. osób. Dla niektórych skończyło się to śmiercią...
Komuna to wtedy była jedyna realna władza. W żadnej rozmowie z ludźmi znającymi go osobiście – czy to, używając tradycyjnych podziałów, z prawicy czy z lewicy – ani w dokumentach IPN nie usłyszałam i nie znalazłam niczego, co pozwoliłoby go uznać za zdrajcę. On grał z komuną. Grał z realną władzą. Robił to po to, aby ci którzy przeżyli a walczyli o inną władzę, o inną rzeczywistość, mogli żyć w tej rzeczywistości, która nastała wbrew ich wysiłkowi. Miał np. po wojnie adiutanta i jego byli żołnierze powiedzieli mu: panie generale (bo był już wtedy generałem), to jest szpieg komuchów! Na co on odpowiedział: wiem o tym, ale niech będzie, bo ja go znam a jak go zwolnię to mi przydzielą drugiego, którego znać nie będę. Dzięki takiej postawie zrobił wiele dobrego dla swoich ludzi. I mówię tu o konkretach. Bo ci ludzie potrzebowali właśnie konkretów: pomocy w załatwieniu mieszkania, studiów, leczenia, pieniędzy na adwokata. Pozostały też matki po zmarłych żołnierzach, pozostały wdowy – on im wszystkim pomagał finansowo.
- Skąd miał na to środki?
- Przecież pozostało mu mnóstwo dolarów ze zrzutów. Właśnie dlatego, że działał w ramach oficjalnych struktur to mógł nimi w miarę swobodnie dysponować. Wszedł do władz ZBOWiD-u i komuchom to imponowało – oto żołnierz z taką sławą powstańczą działa w ramach struktury, na którą dali przyzwolenie. Bo innej, w każdym razie oficjalnej, nie było. A on dzięki temu, że tam był mógł rozdysponowywać płynące z tego przywileje wśród swoich byłych żołnierzy. Do niego ciągle ustawiały się kolejki. To znaczy, że był potrzebny – robił dobrą robotę. Chociaż on też dwa razy siedział i był maltretowany w śledztwie, szantażowany. Potrafił się dzielnie bić i doskonale dowodzić swoimi ludźmi w czasie, gdy prowadzono walkę zbrojną a w czasie, gdy ta walka była niemożliwa postawił sobie za cel umożliwienie jak najbardziej normalnego funkcjonowania swoim podkomendnym, którzy musieli prowadzić życie w rzeczywistości dyktowanej przez PZPR. To on wyprosił u Jaruzelskiego pieniądze na Pomnik Powstania Warszawskiego. A ludziom, którzy byli na emigracji, czyli którzy żyli w innej rzeczywistości wydawało się, że to jest sprzedanie się komuchom.
- W jakich ramach czasowych życiorysu „Radosława” operuje pani film?
- Chciałam, aby ukazał całe jego życie – od narodzin we Lwowie w 1896 r. aż po śmierć w Warszawie w roku 1988 – ale z powodów finansowych jest to niemożliwe. Dlatego akcja rozgrywa się tylko od chwili tuż przed Powstaniem do dramatu Czerniakowa. Film trwa 45 minut. Aby był dystrybuowany do kin musi mieć minimum 60 minut. Na szczęście po pokazie kierownik Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, pan minister Jan Stanisław Ciechanowski, obiecał sfinansowanie jego kontynuacji.
Jak na film zareagowali Powstańcy?
Niezwykle satysfakcjonujące dla mnie i dla całej ekipy było to, że żołnierze „Radosława”, którzy widzieli ten film wypowiedzali się w duchu: tak, to nasz „Stary”; tak, to my.
Rozmawiał Paweł Lickiewicz