- Na początku lutego, do prokuratury okręgowej w Warszawie wpłynęło zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Zawiadamiającym był m.in. Jacek Żakowski (publicysta "Gazety Wyborczej - przyp.red.). Chodziło o artykuł w tygodniku "Wprost" z 26 stycznia "Afera ogórkowa", dotyczący Magdaleny Ogórek. Według zawiadomienia, bliżej nieokreślone służby miałyby zmusić Magdalenę Ogórek do rezygnacji ze startu w wyborach prezydenckich. W ramach postępowania, sprawdzaliśmy czy była prowadzona taka operacja wymierzona w kandydatkę SLD. Zwróciliiśmy się z takim pytaniem do służb i do policji. Ich odpowiedź była negatywna. 4 marca prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa w tej sprawie - informuje "Super Express" rzecznik prokuratury okręgowej w Warszawie Przemysław Nowak.
Jak wynika z artykułu we "Wprost", za kompromitacją Magdaleny Ogórek mieliby stać "ludzie z zaplecza Janusza Palikota, ale i Platformy". Dlaczego? - Bo obu kandydatom tych partii Magdalena Ogórek mogłaby odebrać wyborców - twierdzą rozmówcy tygodnika, którymi byli anonimowi politycy SLD.
"Operacja" miała być dwustopniowa. Najpierw wymierzona w męża Ogórek - Piotra Mochnaczewskiego, a później bezpośrednio w kandydatkę. W obu przypadkach miało chodzić o sprawy obyczajowe, uwiecznione na rzekomo "krążących po mieście zdjęciach".
Dziś już wiadomo, że nic takiego nie miało miejsca. Najwyraźniej politycy SLD chcieli przykryć,opisywane na początku roku, kłopoty z prawem męża Magdaleny Ogórek - Piotra Mochnaczewskiego.