Właśnie umorzyła śledztwo w sprawie podsłuchanej rozmowy Sławomira Nowaka z Andrzejem Parafianowiczem w restauracji Sowa i Przyjaciele. A było to tak: "Wprost" ujawnił taśmy, na których słychać, jak przestraszony Nowak spotyka się w knajpie z Parafianowiczem i prawie płacze. Nadmienić należy, że Parafianowicz to była wielka szycha, były wiceminister finansów i szef Głównego Inspektoratu Informacji Finansowej.
I Nowak rozpoczął lament od sprawy firmy żony dentystki: "I chcą ją trzepać. Cały 2012 rok. Chcą najpierw wziąć rachunek bankowy (.). Mam nadzieję, że to dotyczy tylko jej działalności, a nie będą chcieli croossować tego z moim rachunkiem. Bo ona jedzie od paru lat na stracie, potężnej". A na to pan szycha: "Ja to wszystko wiem. Bo ja z urzędu kontroli skarbowej, to już odkryliśmy bardzo dawno. UKS. Komputery wyrzuciły (.). Zablokowałem to". Nowak: "A powiedz, co w najgorszym razie grozi mi za takie rzeczy?". Parafianowicz: "To zależy, co znajdą". Nowak: "Powiedzą, że nie wykazywała dowodów, a miała wpłaty na konto". Parafianowicz: "To każą dopłacić. Jak będzie grubo, zrobią postępowanie karnoskarbowe".
I ja z tej rozmowy zrozumiałem, że Nowak z żoną boją się, że jakieś ich machlojki wyjdą na jaw, a pan mający wpływ na skarbówkę zablokował takie próby nękania ministra, czyli że właśnie podsłuchaliśmy przestępstwo. No, ale okazuje się, że nie. Prokuratura nie dopatrzyła się przestępstwa. Wszystko umorzyła i mamy w naszym pięknym sprawiedliwym państwie, które za ukradziony batonik potrafi wsadzić do więzienia, spokój. W świetle dzisiejszej wiedzy na pytanie Nowaka: "Co w najgorszym razie mi grozi?", Parafianowicz powinien odpowiedzieć: "Wyluzuj, Sławeczku, w najgorszym przypadku prokuratura umorzy".
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail