Z tego powodu Jacuś na krótko trafił do aresztu. Posiedział, posiedział i wyszedł. Jak wyszedł, coś go naszło. Były to - jak twierdzi policja i prokuratura - stare demony piromanii. I przez te demony miał podpalić 7 stołecznych aut.
Skąd wiadomo, że to on? Jest zapis z monitoringu, jest jego telefon komórkowy, który logował się w miejscu podpaleń, ale najważniejsze: jest świadek. Prokuratura poszła więc do sądu, żeby Jacusia aresztować. A sąd na to, po co go aresztować, wystarczy dozór policyjny. Ta informacja nie ucieszyła właścicieli warszawskich pojazdów ani policji, ani prokuratury, bo przecież Jacusia znowu mogą napaść demony.
Jak już powiedzieliśmy, tatą Jacusia jest znany adwokat, który jest tak znany, że został zatrzymany razem z Gromosławem Czempińskim i wpłacił gigantyczną kaucję, bo lubi wolność. Wcześniej pan tata był też rzecznikiem dyscypliny PZPN.
Wszystko to, całe to bogactwo i ustosunkowanie nie ma nic do tego, że sędzia, oddalając wniosek o tymczasowe aresztowanie, podała Jacusiowi dane świadka, który miał widzieć jego ogniste dokonania. Ciekawe jest to, że policja w czasie okazania świadkowi Jacusia używała tzw. weneckiego lustra, żeby Jacuś nie widział i nie poznał świadka, a natomiast pani sędzia podała Jacusiowi świadka na talerzu.
Wcale bym się nie zdziwił, gdyby teraz świadek zmienił zeznania. Cóż, chyba trzeba pogratulować sędzi, no i adwokatowi też. W końcu synalek na wolności...