Dzisiejsze media mówią trochę o Glińskim: bezpartyjny naukowiec, socjolog o znacznym dorobku i doświadczeniu, zwolennik PiS, ponieważ - jak twierdzi sam zainteresowany: "Przyjąłem nominację od tej partii nie tylko dlatego, że bliskie są mi niektóre treści jej programu, ale również dlatego, że chcę zamanifestować solidarność z partią, która jest w niesprawiedliwy sposób traktowana w polskim życiu politycznym i publicznym".
Pierwsza wypowiedź niedoszłego premiera jest taka sobie. Po pierwsze, są mu bliskie tylko "niektóre treści programu" PiS (a które są mu dalekie?), a po drugie, jeśli jednym z najważniejszych czynników przyjęcia nominacji przez naukowca jest fakt, że dana organizacja jest niesprawiedliwie traktowana, to ja bym się zastanawiał, czy potrzebuję polityka tak szlachetnego, czy może jednak bardziej przyziemno-pragmatycznego. Ale, jak to mawiał Poloniusz, patrząc na wariującego Hamleta: "W tym szaleństwie jest metoda". Otóż uważam, że w szaleństwie PiS wciągania do polityki szerzej nieznanego profesora socjologii jest metoda. Władze tej partii zdają sobie sprawę, że ich lider dla dużej części wyborców ma starannie i nieodwracalnie zniszczony wizerunek.
Zdają sobie także sprawę, że wizerunek PO i samego Tuska niszczy się właśnie szybko, skutecznie i raczej także nieodwracalnie. Wyborcy zmęczeni na równi Tuskiem, co Kaczyńskim z zainteresowaniem zerknąć mogą na profesora, który było nie było - jest spoza polityki. Prezentuje się dobrze, mówi składnie, wygląda nobliwie. I - ważne! - nie ma go za co niszczyć, co Kaczyńskiemu w mediach urządzano permanentnie. Mamy więc nową sytuację, sytuację rozbudzonej ciekawości wyborców profesorem, na którą nakłada się coraz wyraźniejsza niechęć do premiera. I co dalej? Trudno powiedzieć. Warto jednak pamiętać, że szaleństwo Hamleta nie skończyło się happy endem