Nie mogę dogłębnie komentować kłopotów senatora Krzysztofa Piesiewicza, gdyż policja i prokuratura zetknęły się z nimi już w czasie, gdy pełniłem urząd ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego.
"Super Express" ujawnił publicznie aferę senatora Piesiewicza, więc doskonale rozumiem dalsze zainteresowanie redakcji i waszych Czytelników szczegółami tejże sprawy. Gdy dziś jestem pytany o to, czy senator złamał prawo, nie chcąc iść na współpracę z policją i prokuraturą, odpowiadam: nie, prawa nie złamał. Nie musiał współpracować, jeśli uznał, że jest to sprawa prywatna, dotykająca dóbr osobistych i jeśli oświadczył, że nie doszło do naruszenia prawa ze strony potencjalnych szantażystów, tylko że on dokonał z nimi rozliczenia na zasadach umowy cywilnoprawnej.
Prokuratura musiała to uszanować - na siłę prowadzić takiej sprawy nie mogła. Jak się okazało, decyzja podjęta przez senatora Piesiewicza była nietrafna, gdyż szantażyści nie poprzestali na pierwszym szantażu, tylko dopuścili się kolejnego.
Z tego płynie morał, że szantażysta jest... szantażystą. Czyli wykorzysta każdą okazję, żeby zdobyć pieniądze, nie ma żadnych skrupułów. Wdawanie się w negocjacje z szantażystami do niczego dobrego nie doprowadzi. Dlatego warto jest korzystać z pomocy profesjonalnych służb: sądów, prokuratury, policji.
Zbigniew Ćwiąkalski
Były minister sprawiedliwości i prokurator generalny w rządzie Donalda Tuska