A teraz serio. Romaszewski opublikował na łamach "Polski" tekst "Sensacja chce być ponad prawem". To tekst mistrzowsko pokrętny. Broni Piesiewicza metodą, którą można streścić jednym słowem: mącenie. "Czy w stanie ostrego stresu, w którym znajdował się senator, mógł on racjonalnie ustosunkować się do powstałej sytuacji, skoro nawet nie zapoznał się z wnioskiem prokuratora?" - tak senator Romaszewski boleje, że Piesiewicz sam zgodził się zrezygnować z immunitetu. Wicemarszałek wciska nam tym samym, że Piesiewicz był tak przerażony, że nie wiedział, co robi, zrzekając się ochrony prawnej przysługującej parlamentarzystom. Ot, biedakowi rozum odjęło, ale sprawę można naprawić. Piesiewicz z immunitetem jest bezkarny i niech tak zostanie...
"Szantażyści z pomocą tabloidu zrealizowali groźby" - grzmi pogniewany na "Super Express" senator Romaszewski. Tymczasem wie dokładnie, że Krzysztof Piesiewicz był szantażowany przede wszystkim innymi filmami niż ten opublikowany przez nas. Tymi, nazwijmy to, "mocniejszymi". Mamy je i nie opublikujemy. Poza tym senator wie też, że media w epoce Internetu nie są szantażystom do niczego potrzebne, bo filmy można bez problemu umieścić w sieci samemu.
Artykuł Zbigniewa Romaszewskiego staje się jednak skandaliczny, kiedy senator naprawdę zabawia się w sędziego, oceniając materiał dowodowy zgromadzony przez prokuraturę!!! Zeznania świadków uznaje za "całkowicie niewiarygodne". Tekst kończy: "Nie sposób zgodzić się z prokuratorem Zalewskim, że prokuratura dysponuje twardymi dowodami". Panie marszałku Romaszewski, nie Pan jest od oceniania dowodów! Pan wydał wyrok uniewinniający kolegę, ale my chcemy, żeby sprawą zajął się prawdziwy sąd. Nie samozwańczy sędzia. A Pana niezwykle ważna rola to nie przeszkadzać.