Oto Lech Wałęsa mówi Jarosławowi Kaczyńskiemu, żeby uważał z krytyką swoich oponentów, bo ujawni prawdę o Lechu Kaczyńskim. I tu cytat Wałęsy z Radia TOK FM: "On liczy, że nie pamiętamy i można nas ogłupić. Niech przestanie wyciągać, bo jeszcze dowie się wielu rzeczy, których nie należałoby powiedzieć". A potem, chociaż "nie należałoby powiedzieć", to jednak brnie w błoto, które sam tworzy: "Lech Kaczyński był tak tchórzliwy, że bał się własnego cienia". Po co komu takie wyznania teraz, po co? Najniższa z możliwych zemst - na człowieku, który nie może się bronić.
Ale druga strona sceny politycznej tapla się w błocie równie spektakularnie. Oto Krzysztof Wyszkowski, który ostatnio wygrał z Lechem Wałęsą głośny proces w sprawie "Bolka", mści się na Henryce Krzywonos. Mści się dlatego, że chociaż jest legendą Solidarności, to poparła Bronisława Komorowskiego, a na zjeździe z okazji 30-lecia "S" bardzo krytycznie wyrażała się o szefie PiS. "Henryka spędzała w Stoczni sporo czasu, ale nie zawsze była w stanie, powiedzmy, rejestrować sytuację i musiałem nawet w takiej sprawie ostro interweniować" - Wyszkowski po 30 latach wyciąga jakiś prawdziwy lub nie alkoholowy incydent. Wyciągnąłby go, gdyby Krzywonos poparła Kaczyńskiego? Nie, wtedy wszystko byłoby w porządku.
Wreszcie sam Jarosław Kaczyński zabiera głos na temat Krzywonos, twierdząc, że jej udział w strajku w sierpniu 1980 roku był w zasadzie bez większego znaczenia. Po co? Co to ma do rzeczy?
Ciekawe, czy poczuli się lepiej, jak potaplali się w błocie...