Fabułę można skreślić krótko: w amerykańskim miasteczku mała czarnoskóra dziewczynka zostaje porwana przez dwóch pijanych białych, skatowana do nieprzytomności i zgwałcona. Zwyrodnialcy dla zabawy oddają na nią mocz. Czarny ojciec dziewczynki w miasteczku pełnym uprzedzeń rasowych nie wierzy w sprawiedliwość białego sądu, sam ją wymierza, zabijając oprawców.
Zaczyna się jego proces. Obrońca oskarżonego rozbija się o ścianę niechęci, bo biali obywatele czarnoskórą dziewczynkę i jej ojca traktują jak podludzi, chociaż nie mówią tego głośno. Swoją ostatnią mowę adwokat zaczyna, uświadamiając białej ławie sędziowskiej potworną zbrodnię, jakiej dopuścili się zwyrodnialcy na dziecku. "Wyobraźcie sobie małą przerażoną dziewczynkę, którą dwóch pijanych mężczyzn katuje, gwałci, a na koniec oddaje na nią mocz" - mówi, ale na białych nie robi to wrażenia. Dodaje więc: "A teraz wyobraźcie sobie, że jest biała" - po tych słowach sąd uniewinnia czarnoskórego ojca.
Doda została prawomocnie skazana przez sąd za obrazę uczuć religijnych, ponieważ autorów Biblii nazwała pogardliwie "naprutymi winem, palącymi jakieś zioła". W jej akurat wybiórczej obronie stanęła "Gazeta Wyborcza", która piórem Wojciecha Maziarskiego skrytykowała sąd za rzekome naruszenie wolności słowa. Może i tak, może rzeczywiście wolność słowa powinna być w Polsce dużo większa. Mam jednak do obrońców wolności słowa z "Wyborczej" zasadnicze pytanie: Wyobraźcie sobie, że ktoś szydzi publicznie i opluwa homoseksualnego Żyda i jego przodków. Bronicie prawa do takich wypowiedzi? A może bronicie wolności słowa, kiedy jest wam to wygodne?