Wzajemnych oskarżeń, przejawów niechęci i zakamuflowanych inwektyw było wczoraj dużo więcej. To zresztą nic nowego. Obie strony naszej spolaryzowanej sceny politycznej oskarżają się, a to o pełzający faszyzm, a to o postubeckie niewolenie kraju. Taka specyfika kraju, niestety.
Na tym tle ciekawie i świeżo wygląda głos profesora Marcina Króla, którego na pewno nie można nazwać admiratorem PiS i Kaczyńskiego. Profesor napisał nadzwyczaj zdumiewający tekst, w którym teoretycznie broni demokracji przed PiS. To akurat w jego przypadku nic zaskakującego. Zaskakujący jest jednak nowy sposób tej "obrony".
Marcin Król obawia się (zaprawdę przedziwna figura), że Kaczyński najpierw zdestabilizuje demokrację przez media (niby jak, skoro prawie wszystkie są prorządowe?), potem wyjdzie na ulice robić rewolucję (niby jak, skoro będą już tam policjanci w kominiarkach po cywilnemu?), a potem do głosu, czyli władzy dojdą
kanalie.
Te kanalie będą według profesora o tyle demokratyczne, że wykończą wszystkich. I tu cytat z prof. Marcina Króla: "Wzywam władze państwa polskiego do zdecydowanej i twardej reakcji, nawet jeżeli nie będzie ona zgodna z prawem". Mocne słowa! Tylko niedookreślone, zabrakło kropki nad i.
Jaka ma być, Panie Profesorze, tak dokładnie ta niezgodna z prawem reakcja? Wieszać przeciwników czy ich rozstrzelać? Czy Pan zdaje sobie sprawę, co Pan robi, dając władzy profesorskie przyzwolenie na przestępcze działania?