Zostawmy to. W mediach karierę robi temat sprzed kilku dni z "Super Expressu". Chodzi o mało elegancki list, jaki Marcin Dubieniecki, zięć Lecha Kaczyńskiego, napisał do poseł PiS Jolanty Szczypińskiej.
Dziennikarze "Super Expressu" stanęli na wysokości zadania, wyciągnęli list jako jedyni, pokazali tło sporu, postarali się o komentarze, napracowali się po prostu. Z pracy moich dziennikarzy skorzystali bardzo dziennikarze "Gazety Wyborczej". (Przepraszam za dygresję, ale ciągle po głowie chodzą mi ci ZŁODZIEJE, którzy ukradli mi płyty. Ech, gdyby ich dorwać...).
Ponieważ jednak "Gazeta Wyborcza" jest solidna i rzetelna, to musiała napisać, skąd ma informację o liście, wiadomo: wysokie standardy, przyzwoitość... No, ale akurat "Gazeta Wyborcza" zapomniała, skąd wzięła sobie trzy obszerne cytaty, które przepisała we wczorajszym artykule "PiS i SLD dwa bratanki". (Jeszcze raz przepraszam, nie mogę odżałować tych płyt, skąd tyle ZŁODZIEJSTWA wokół nas?).
Napisała co prawda, że list został upubliczniony przez tabloidy, ale "Super Express" nie ma liczby mnogiej. Duża część twórców uważa, że przepisywanie informacji po kimś bez podania źródła to kradzież intelektualna. Sam nie wiem. Bo czy wypada "Gazecie Wyborczej" cytować "Super Express"? To, że wypada po nim przepisywać, już wiemy...
Ale zostawmy to. Mnie ciągle po głowie chodzą ci ZŁODZIEJE. Okradli mnie i pewnie śmieją mi się prosto w nos...