Sławomir Jastrzębowski: A Saszę, Saszę słyszeliście?

2010-10-11 8:30

Wczoraj minęło dokładnie pół roku od tragedii w Smoleńsku. Składano wieńce, palono znicze, wznoszono hasła, pielgrzymowano. Było nawet dość godnie.

Wybryki były rzadkością, a grupki posiadające hermetyczną wiedzę o międzynarodowym spisku nieco stopniały. Powodów do dumy to my jednak nie mamy. Już wiemy, że tragedia smoleńska podzieliła nas jeszcze bardziej. Czy tak podzieleni będziemy umieli pracować dla wspólnego dobra? Dla dobra także tych, którzy myślą inaczej niż my? Czy potrafimy się szanować?

Przeczytaj koniecznie: Rodziny ofiar katastrofy modliły się przy wraku w Smoleńsku

Nie wiem, ale wiem, co powiedział Sasza i myślę, że to ważniejsze od wielu gruntownie przemyślanych i nabożnie wygłoszonych wczoraj bezbłędnie przemówień.

Otóż, czytając relację z pielgrzymki do Smoleńska i Katynia, w której uczestniczyły między innymi żony prezydenta Polski i prezydenta Rosji, zwróciłem uwagę na słowa Saszy, studenta Uniwersytetu Smoleńskiego (nazwiska nie podano).

Sasza przyszedł - jak poinformował portal rp.pl - żeby udzielić wsparcia. "To tragiczny wypadek i każdemu człowiekowi w takiej sytuacji potrzebne jest wsparcie. Jeśli ludzie będą razem się wspierać, to myślę, że stosunki między krajami, postawa ludzi wobec nas, będą lepsze" - powiedział Sasza.

Ech, Sasza, Sasza. Powiedz to, proszę, Polakom...

Patrz też: Jarosław Kaczyński w rocznicę katastrofy złożył wieniec pod Pałacem Prezydenckim