Gdyby nie personel medyczny, który od kilku miesięcy pracuje na skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego, gdyby nie ich tytaniczna praca i poczucie zawodowego obowiązku, dawno byśmy marnie zginęli. Gdyby nie nauczyciele, ich ofiarna praca w skrajnie trudnych warunkach pandemii i talent do improwizacji, by poruszać się sypiącym się systemie oświaty, trzeba by dzieci wysłać do domów, rodziców cofnąć z pracy, by się nimi opiekowali i wprowadzić kolejny lockdown. A tego nasza gospodarka i dramatycznie zadłużone państwo by nie wytrzymały.
Władza zdaje się tego wszystkiego nie doceniać. Wicepremier Sasin oskarża personel medyczny, że miga się od pracy, uciekając przed odpowiedzialnością za pacjentów. Bo służba zdrowia, zdaniem Sasina, jest na wzbierającą falę koronawirusa przygotowana, ale lekarze i pielęgniarki z frontu dezerterują, zostawiając nas, pacjentów, na pastwę zarazy. Podczas, gdy jest dokładnie odwrotnie. Trzeszcząca w szwach opieka zdrowotna trzyma się tylko dlatego, że personel medyczny poświęca się bardziej, niż można by od niego oczekiwać.
Jakby mało było Państwu mądrości Sasina, to jest jeszcze minister Schreiber. Ten z kolei w nosie ma umierających na koronawirusa nauczycieli, bo, jak raczył stwierdzić, „giną też w wypadkach samochodowych”. To trochę jakby powiedzieć umierającym w kolejkach na SOR pacjentom covidowym, że i tak kiedyś umrą, więc mogą odejść z tego padołu łez i w takich okolicznościach.
To nie tylko brak szacunku dla tych cichych bohaterów wojny z koronawirusem. To także brak instynktu samozachowaczego rządzących. Ich władza wisi bowiem na tym, że personel medyczny i nauczyciele jeszcze utrzymuje nasze państwo przy życiu. Bez nich ludzi wywieźliby tych ignorantów na taczkach.