Wśród wielu groźnych i sprzecznych z Kodeksem pracy założeń tzw. tarczy 4.0 najbardziej rzuca się w oczy to, że rząd chce dać pracodawcom możliwość obniżenia pensji zatrudnionym w ich firmach nawet o połowę. Tak, tak, o połowę! I to przez rok. Bez zgody pracownika.
To kolejny antyspołeczny, antypracowniczy i prokryzysowy pomysł rządu. Ledwie miesiąc temu PiS chciał dać możliwość zwalniania pracowników przez e-mail, pozbywania się tych wszystkich, którzy mają jakieś dodatkowe źródło dochodu oraz wypowiadanie układów zbiorowych. Po awanturze, która w związku z tymi pomysłami wybuchła, PiS rakiem się z nich wycofał, udając, że takich pomysłów nie ma, a w ogóle to rząd tej partii nigdy by na coś takiego nie wpadł. W „Super Expressie” mówiła o tym była minister pracy, a obecnie europosłanka PiS Elżbieta Rafalska, przekonując, że jej ugrupowanie nigdy nie wystąpi przeciwko pracownikom. Okazuje się, że po raz kolejny to robi.
Możliwość obniżenia pensji nawet o 50 proc. to nie tylko uderzenie w pracowników i ich domowe budżety. To także przepis na pogłębienie kryzysu. Co więcej, pomysł, który w założeniu jest probiznesowy, paradoksalnie uderza także w przedsiębiorców. W jaki sposób?
Pracownicy to także konsumenci. Jeśli ich pensje dalej będą obniżane (wielu już zarabia o 20 proc. mniej), nie będą mieli pieniędzy na cokolwiek więcej niż zaspokojenie podstawowych potrzeb. Wiele firm straci więc klientów, wpadnie w kłopoty, być może się zamknie, zwolni pracowników. To oznacza problemy dla kolejnych jeszcze funkcjonujących firm i nakręcanie spirali kryzysu, z którego naprawdę trudno będzie szybko wyjść. Wie to każdy, kto ma chociaż mgliste pojęcie o ekonomii. Tymczasem jednego dnia premier przekonuje, że los pracowników leży rządowi na sercu, drugiego próbuje przepychać kolejne antypracownicze przepisy. Jednego dnia przekonuje, że kryzys się kończy, drugiego jego rząd robi wiele, by trwał w najlepsze. Aż strach pomyśleć, co jeszcze on i jego ministrowie wymyślą.