Roman Graczyk: Dziś GW tylko przeglądam

2011-07-13 4:00

"Gazeta Wyborcza" przeżywa najpoważniejsze kłopoty wizerunkowe w swojej historii. Czy pokona kryzys?

"Super Express": - Czym była "Gazeta Wyborcza" na początku lat 90., a czym jest teraz?

Roman Graczyk: - Ta gazeta wywodziła się z Solidarności. I w swych pierwszych latach miała nimb gazety solidarnościowej. Nawet nie mówię o znaczku Solidarności, który nosiła dopóki nie zabrał go jej Wałęsa. Chodzi mi raczej o to, że wielu czytelników, którzy się dziś z nią nie utożsamiają, mogło wówczas powiedzieć z dumą: "To nasza gazeta".

- Kogo ma pan konkretnie na myśli?

- Od sympatyzowania z gazetą odeszło wielu z tych, którzy wywodzą się z szeroko pojętej Solidarności. Gazeta przestała być wyrazicielem ich dążeń i opinii.

- Dlaczego straciła tylu czytelników?

- Myślę, że było kilka takich progów, które znamionowały ich rozejście się z "Wyborczą". To się zaczęło już na początku lat 90. Jednym z pierwszych przełomów była noc teczek i sprawa Macierewicza z czerwca 1992 r. - przedstawiana w sposób skrajnie jednostronny. Innym symbolicznym zdarzeniem był głośny wywiad prawie na pół gazety Adama Michnika z gen. Kiszczakiem, w którym uraczył go mianem "człowieka honoru". Dla wielu czytelników było to bulwersujące. Trzecim takim progiem była afera Rywina, która pokazała jakiś sposób uwikłania "Gazety Wyborczej" w coś, co nazywamy establishmentem. O ile każda gazeta chce raczej uchodzić za niezależną od establishmentu, to "Gazecie" po tej aferze było to bardzo trudno udowodnić.

- Czy można więc powiedzieć, że "Wyborcza" stopniowo traciła moralne prawo do posiadania statusu gazety etosowej, solidarnościowej?

- Wie pan, to, że ona kiedyś rościła sobie prawo do statusu wyraziciela opinii większości społeczeństwa, było niezgodne ze standardami porządku demokratycznego. Licząca się gazeta powinna reprezentować jedynie jakiś fragment opinii publicznej, a nie całość. I to, że dziś "Wyborcza" jest tylko elementem pluralizmu wydaje mi się czymś normalnym. Choć to ona wciąż należy do głównego nurtu w polskim pejzażu prasowym i ona raczej nadaje ton. Ale nadaje go już w innym otoczeniu.

- Dziś ciągle traci czytelników...

- Myślę, że to raczej kwestia obiektywnych czynników. Przede wszystkim nastąpił ogólny spadek czytelnictwa. 20 lat temu młodzi, inteligentni ludzie czytali gazety. Dziś tak nie jest.

- Dlaczego pan odszedł z "Gazety" w 2005 r.?

- Sam moment mojego odejścia wiąże się ściśle ze sporem o kształt lustracji. Ale moje ideowe rozchodzenie się z "Gazetą" ma kilka wymiarów. Najogólniej mówiąc, nie podoba mi się jej ewolucja światopoglądowa, coraz częstsze podkreślanie konieczności dokonania w Polsce liberalizacji obyczajowej. Myślę też, że jest dużo mniej pluralistyczna poglądowo niż np. "Rzeczpospolita". Choć w obu przypadkach bardzo łatwo da się wskazać wyraźny nurt ideowo-polityczny, który jest bliski redakcji. Jednak redakcja "Rzepy" zadaje sobie trud pokazania tych poglądów na tle innych, czasem bardzo odległych. W "Wyborczej" dużo trudniej to zobaczyć.

- Czyta pan jeszcze "Wyborczą"?

- Nie czytam od deski do deski i z zapartym tchem tak jak 20 lat temu. Po prostu przeglądam.

Roman Graczyk

Dziennikarz "GW" w latach 1993-2005